Kiedy pierwszy raz zobaczyłam w ofercie wydawnictwa nowość w postaci trzech przepięknie wydanych, kolorowych powieści Matthew Quicka, moja obsesyjna żądza posiadania przejęła nade mną kontrolę i wiedziałam, wręcz byłam święcie przekonana, że będą moje! Prędzej czy później, ale będą! Czas pokazał, że było to jednak później, ale za to udało mi się nawet załapać na promocję! Tym większa była moja radość, gdy przyszło mi rozpakować zawartość, żeby ujrzeć fantastyczne okładki Wybacz mi, Leonardzie, Niezbędnik obserwatorów gwiazd i Prawie jak gwiazda rocka. Do teraz cieszę się jak dziecko, gdy na nie patrzę. Ale nie samym patrzeniem przecież czytelnik żyje, przyszedł więc czas na lekturę. Zdecydowałam się, że na pierwszy ogień pójdzie ta miętowo-zielona, czyli Wybacz mi, Leonardzie. No i moja radość nieco ustąpiła na rzecz poniższej reakcji:
CZEMU? Czemu?! CZEMUUUUUUU! Czemu ciągle mi to robicie, ja się pytam?! Czemu znowu ukaraliście mnie otwartym zakończeniem? Jednym wielkim niedopowiedzeniem? *wywodowi towarzyszy ryk zranionego lwa, tylko że wyję ja, a nie jakiś lew* No czemu, pytam! Nienawidzę otwartych zakończeń. Będę to powtarzać do grobowej deski. Nie i koniec! Ma być konkretny fakt, strzał w pysk, płacz, lament i zgrzytanie zębów albo chociaż jakiś marny happy end, byle jakoś się skończyło. SKOŃCZYŁO! Nie chcę żadnej furtki na domyślanie się, co mogło się zdarzyć. Nie chcę zastanawiać się, co stało się z głównym bohaterem, szczególnie, że jego losy tak dramatycznie rozgrywają się przez całą fabułę i wręcz pragnę, żeby wreszcie stało się coś mocnego! A nie rozmemłane, jedno wielkie pytanie CO DALEJ?

To jedna z tych powieści, które bierzesz do ręki, skupiasz się na lekturze i nagle okazuje się, że za Tobą już połowa książki, bo tak szybko i przyjemnie się ją czyta, że nawet nie zauważyłeś, jak błyskawicznie minął Ci przy niej czas. Książka niby młodzieżowa, więc na starcie skazana na odrobinę lekceważenia ze strony czytelników. Ale nie powinna być lekceważona. Powinna być zauważona.
Gdyby tylko nie to otwarte zakończenie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz