Strony

Cztery - Veronica Roth [Wydawnictwo Amber, 2014]

No i wreszcie go dorwałam. Zapchajdziura całej trylogii Niezgodna, czyli Cztery. Tylko po co Roth w ogóle napisała tę część? Po co ktoś ją wydał? Dla kasy, tylko i wyłącznie, bo jak dla mnie, innego powodu niż kasa tutaj nie ma. Cztery popłynął na fali popularności swojej sławnej dziewczyny Tris i sam postanowił stać się bohaterem jednego z tomów, w którym i tak sporo miejsca znalazła wybranka jego serca. Tylko czemu? Po co? Leo, why?! For money...

Można się łudzić, że Cztery miał wypełnić jakieś luki w treści, które niby znalazły się w trzech tomach, chronologicznie następujących po części najnowszej. Można się oszukiwać, że tom ten miał dostarczyć jakichś nowych informacji, detali, wrażeń. Można sobie wmawiać, że dzięki temu możemy poznać Tobiasa z innej strony. Można. Tylko po co? Naprawdę lubicie odgrzewane kotlety? Bo tym właśnie jest Cztery - odgrzewanym kotletem.

Próżno szukać w tej książce czegoś nowego, świeżego. Czytając Cztery miałam wrażenie, że kolejny raz czytam poprzedni tom trylogii, że znów wszystko się powtarza, że znów widzę oczyma wyobraźni to, co widziałam czytając Niezgodną, Zbuntowaną i Wierną. Ta książka ABSOLUTNIE nie wniesie niczego innowacyjnego w Wasze życie. Nie zmieni Waszego postrzegania tej fantastycznej serii, którą tak lubicie. Jest tylko wabikiem na fanów. Kolejnym sposobem na to, jak wyssać z nas kasę. Bo przecież chcesz doczytać kolejny tom, skoro jest częścią cyklu, prawda? Nie zostawisz go tak samemu sobie. Twoje oczekiwania nie są dla nikogo ważne, bo i tak dostaniesz ochłap w postaci takiego Cztery. Zjedz sobie swojego odgrzewanego kotleta i ciesz się. Ciesz się, do momentu, kiedy nadejdzie premiera ekranizacji kolejnej części, a później ta finałowa, którą (mogę się założyć!) podzielą na kolejne dwie, żeby wyssać z Ciebie więcej kasy. Biznes.

Smutne, bo jak już biorą za to miliony monet, to mogliby przynajmniej sprzedać coś na poziomie. Co nasyci nasz czytelniczy apetyt i zaspokoi oczekiwania. Mogliby chociaż dać coś świeżego, a nie opowiadać to samo, tylko innymi słowami. To nie jest wypracowanie na język polski, ściągane z internetu, na szybko poprawiane, żeby nie być posądzonym o plagiat, a które dajesz na odczepnego, żeby mieć święty spokój. Cztery, zawiodłeś mnie na całej linii. 

Whiplash - o przekraczaniu własnych granic [2014]

źródło
Są w dorobku naszej cywilizacji takie filmy, które na długo zostają w pamięci. Które sprawiają, że widząc napisy końcowe, nie biegniesz do wyjścia czy nie klikasz przycisku off by chwilę później zapomnieć, że w ogóle cokolwiek oglądałeś. Są takie filmy, które zostawiają Cię z pełną głową wątpliwości i pytań. Takie, które inspirują. Whiplash właśnie do takich filmów należy.

Sobotni wieczór i myśl, by coś obejrzeć. Może Whiplash właśnie? Tak bardzo polecany? Może nie utoniemy w rzece zachwytów i faktycznie obejrzymy coś wartego uwagi. Bez większych oczekiwań usiedliśmy więc przed telewizorem i zaczęliśmy oglądać. Od samego początku emocje sięgają zenitu. Od pierwszej sceny jest stres i ekscytacja zarazem. I wiecznie towarzysząca mi myśl: Fletcher to jakiś psychol. Z czasem jednak jego zachowanie zaczyna nabierać sensu, wciąż jednak budząc kontrowersje. Bo gdzie kończy się ta granica, przekraczając którą można na zawsze złamać człowieka i jego ducha? Nie przemawia do mnie idea przekraczania granic w tak brutalny sposób. Podziwiam Andrew za determinację, silną psychikę i talent przede wszystkim. Bo mam wrażenie, że ja już dawno rzuciłabym pałeczkami w Fletchera, wydrapała mu nimi oczy, a potem nadziałabym na nie samą siebie. Choć kto wie, może jednak poznałabym siebie z całkiem innej strony, może okazałoby się, że jestem silniejsza niż mi się zawsze wydawało. Wszak człowiek zna siebie na tyle, na ile go sprawdzono. I chyba do tego wszystkiego sprowadza się Whiplash.


źródło
Nie jest to film rozbudowany fabularnie. Wręcz przeciwnie, pod tym względem jest prosty i niezachwycający nawet. No bo co? Macie chłopaka, który chce być wielkim perkusistą i jego psychopatycznego nauczyciela, rzucającego krzesłami w innych. Andrew albo wytrzyma presję, albo się załamie. Tyle. Ale ładunek emocjonalny, jaki niesie ze sobą Whiplash to coś, wobec czego nie można przejść obojętnie. Ten film niesamowicie działa na człowieka i jego psychikę. Inspiruje. Daje kopa w tyłek. Poraża i zachwyca. Śmiem go określić jednym z najlepszych filmów tego roku, które miałam okazję obejrzeć. Tak, mimo tego że jest dopiero początek lutego i przede mną kolejne 11 miesięcy. Zasługuje na bycie w czołówce.

Dotarło do mnie również coś jeszcze - talent, nie jest czymś, czego można się nauczyć. Można być perfekcjonistą i ćwiczyć, dążyć do ideału, ale jeśli nie ma się w sobie tej iskry, nic z tego, zawsze będzie czegoś brakować. Talent nie jest do wyuczenia, talent jest do zazdroszczenia. Albo się z tym rodzisz, albo nie. I nie, nie twierdzę, że ktoś, kto chce spełniać swoje marzenia i będzie dużo ćwiczył niczego nie osiągnie. Ale nie osiągnie tyle i człowiek z prawdziwym talentem. Sad but true.


źródło
Idźcie do kina póki jeszcze możecie. Albo siądźcie na kanapie i też obejrzyjcie. Poczujcie na własnej skórze te dreszcze, które przyszło mi poczuć w trakcie filmu. Warto. Sam się przekonaj.