Znowu czuję, jakby ktoś
zrobił mnie w konia. Najlepsza część
bestsellerowego cyklu! No chyba sobie kpicie. Najlepszy to był pierwszy
tom, kiedy przyszło mi zmierzyć się z abstrakcyjną i nieco absurdalną wizją
bajkowego Dzwoneczka w roli herszta gangu motocyklowego, kiedy cały pomysł był
świeży i pełen zawadiackiej energii. A teraz? Swąd palonej gumy, smród
przepitych oddechów i cycki. Dużo cycków. Do tego jeszcze trochę przekleństw i
jazda, BANGARANG wykrzyczane bez entuzjazmu. Za nic w świecie nie oceniłabym
trzeciej części serii o Zagubionych Chłopcach jako tej najlepszej, o nie.
Pierwsze, co ciśnie mi się na
usta po przeczytaniu tej książki to: przerost
formy nad treścią. Gdyby można było odsiać wszystkie sceny, gdy ktoś kogoś
posuwał, wycinając przy tym wszystkie wulgaryzmy, zostałoby niewiele. Owszem,
może było więcej Piotrusia Pana niż wcześniej, ale biorąc pod uwagę to, jak
zakończył się poprzedni tom, spodziewałabym się czegoś zupełnie lepszego od masowych
orgii, nabrzmiałych penisów, sterczących cycków, hektolitrów alkoholu i
bezsensownych wiązanek non stop wtrącanych przez bohaterów (pewnie znajdą się
tacy, co zapytają, co może być lepszego od masowych orgii i alkoholu - przypomnę
to nie film porno, tyko powieść!). Dobra, nie jestem święta, sama klnę jak
szewc, ale nie po to czytam książki. Mam się przy nich odchamić, a nie zupełnie
odwrotnie, bawić się w żula spod budki. Domyślam się, że tak może wyglądać
prawdziwe życie true motocyklistów z wielkimi dziarami na łapach opiętych
skórą, ale szczerze, to nie mam ochoty o tym czytać w tak obcesowy, obsceniczny
i obrzydliwy sposób. Mogę wyjść do knajpy i będę miała to samo. Ale nie
wychodzę, bo nie chcę tego widzieć czy słuchać. Czytać też nie chcę. Autorze,
co zrobiłeś z fantastyczną historią o Zagubionych Chłopcach? Gdzie podział się
ten cięty, sarkastyczny dowcip, który na początku przyprawiał mnie o ból brzucha?
Gdzie te postaci, do których zapałałam taką ogromną sympatią w poprzednich
tomach? No gdzie?!
O co się tak rzucam? Sami
zobaczcie:
- Chuj by ich, jebańców. W każdej jebanej reklamie nakurwiają
szczęśliwymi zjebami oglądającymi w komórkach telekurwawizję, a gdy przyjdzie
co do czego, to jeden wielki, kurwa, chuj!
Brawo! Brawo! To się nazywa
literatura na wysokim poziomie. Dawno nie czułam takiego niesmaku po przeczytaniu
książki, oj dawno.
I tu znów wracają moje
refleksje co do stanu polskiej literatury, do której wciąż nie mogę się
przekonać, może dlatego, że trafiam na takie kwiatki właśnie. Otóż nie mogę
pozbyć się wrażenia, że Polacy albo piszą tak niesamowicie smutno, dennie i
melancholijnie, że nic tylko podciąć sobie żyły, albo zasypują nas
wulgaryzmami, bo przecież inaczej emocji nie da się wyrazić, prawda? Jasne, nie
mam nic przeciwko sporadycznym przekleństwom, które naprawdę podkreślają wagę
wypowiedzianych słów, ale nie bezsensowne wiązanki jak wyżej, które nie wnoszą
kompletnie niczego do treści, prócz obrzydliwego prostactwa.
Dobra, dosyć. Nie chce mi się
już pisać o tym, jak bardzo rozczarowała mnie ta niby najlepsza część cyklu. Naprawdę
spodziewałam się jakiejś konkretnej akcji, prawdziwego szału po trzymającym w
napięciu zakończeniu drugiej części (która i tak swoją droga była słabsza od
części pierwszej, ale liczyłam na to, że to tylko chwilowy, lekki spadek formy).
Jasne, zamysł był naprawdę ciekawy, tylko czemu to nie on grał pierwsze
skrzypce w fabule? Czemu dał się wygonić do kąta prostackim odzywkom i cyckom? I
co tam nagle robiła horda zombie? Nikt już później do tego incydentu nie
nawiązał, nie wiadomo skąd w ogóle wziął się taki pomysł od czapy, no po prostu
szał. Istny szał. Gdzie są moi Chłopcy?!
Naprawdę, jestem zawiedziona. Jak bardzo lubiłam tę historię i jej bohaterów,
tak szybko cała ta sympatia prysła i z ręką na sercu mówię: to nie moja bajka.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sine Qua Non
Zaczęłam właśnie żywić spore obawy co do tej książki, a mam ją już na półce. Przyzwyczaiłam się już trochę do stylu Ćwieka bo kilka jego książek mam na koncie, więc może po prostu uodpornię się na przesyt łąciny podwórkowej i skupię się na innych cechach powieści. Pytanie, czy wadach, czy zaletach...? Tak czy siak, przeczytam.
OdpowiedzUsuńSięgnę po tom pierwszy i wtedy zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńCzytałam I i II tom, ten jeszcze przede mną. Mimo niezbyt przychylnej recenzji mam ochotę zapoznać się i z tą częścią, ponieważ przywiązałam się do bohaterów. Jednak masz rację, kilka przekleństw w książce nie przeszkadza, ale kilkanaście w zdaniu to już co innego.
OdpowiedzUsuńTym postem (na który trafiłam przypadkiem, przez Twittera bodajże) właśnie mnie kupujesz. Pozaglądam, a jeśli polubię, to na pewno na dłużej ^^
OdpowiedzUsuńJa przestałam czytać większość polskiej fantastyki, bo nie bawi mnie czytanie o tym, jak (szowinistyczni?) autorzy lubują się w opisywaniu kobiet przedmiotowo, jako obiekt idealny do chędożenia i niczego więcej. I oczywiście muszą kląć, bo co to za facet, co nie klnie (wbrew pozorom znam mnóstwo takich). Czasem losowo biorę do ręki coś nowego w księgarni... i wraca na półkę, bo nic się nie zmienia, chyba że na gorsze. Aż się boję, czy jeśli wreszcie ukończę jakąś swoją powieść, to w ogóle będzie na nią miejsce... bez inwektyw... bez seksu średnio raz na rozdział... tja...
Miło mi :)
UsuńCo do Twojej wypowiedzi o polskiej fantastyce, to muszę się zgodzić, niestety. Do pewnego momentu nawet mnie to bawiło, ale z czasem natężenie inwektyw stało się nie do zniesienia i to, co dotąd mnie śmieszyło, zaczęło wzbudzać we mnie niesmak. Jak to mówią, co za dużo to nie zdrowo.