Mówią: nie
oceniaj książki po okładce, bo wszak niczego i nikogo nie przystoi oceniać po
wyglądzie. Ale cóż z tego, jeśli to właśnie okładka jest tym, co widzimy
najpierw? Na nic zda się gadanie, gdy to oprawa danego tytułu robi nam pierwsze
wrażenie, od którego zależy czy sięgniemy po dany tytuł czy nie. Odrębną sprawą
jest to, czy wygląd przekłada się na treść i wartość. Prawda jest taka, że
często jest zupełnie odwrotnie. Wydaje
Ci się, że to brzydactwo na głównej stronie nie może zwiastować niczego
dobrego, a wtedy okazuje się, że trafiłeś na najlepszą książkę swojego życia. Z
drugiej strony woła Cię przepiękna oprawa, która tak bardzo kusi oko, że po
prostu musisz ją mieć. A potem? A potem klops. Istny przerost formy nad treścią
i tytuł, którego już nigdy więcej nie chcesz widzieć na oczy.
Dlaczego tak
mnie wzięło na gadanie o okładkach? A dlatego, że Troje należy do tych książek, których oprawa przyciąga wzrok. Mimo
tego że jest dosyć skromna, bo nie znajdziemy na niej miliona rekomendacji i
fragmentów recenzji, czy nawet noty wydawniczej, jak to zazwyczaj bywa. Ot
cztery krótkie wydarzenia, które swoją tajemniczością mają skusić czytelnika.
Ale to nie wszystko. Troje ma coś
wyjątkowego, czego nigdy wcześniej na oczy nie widziałam (okej, złocone kartki
komunijnego skarbczyka się nie liczą!). Otóż brzegi stron tej książki są czarne
jak smoła, a całość sprawia wrażenie, jakby ktoś właśnie wyciągnął ją z pożaru
albo... katastrofy lotniczej (pomijając fakt, że książka raczej nie
przetrwałaby pożaru...). Oprawa niewątpliwie przyciągająca uwagę, oryginalna i
ciekawa. Ale co z treścią?
Z treścią jest
już trochę gorzej. Wydaje mi się, że cały dobrobyt został wyczerpany na
opracowanie formy Troje, a na to, co
jest w środku, zostały już mało interesujące resztki. Od początku powieść ta
mnie fascynowała - przede wszystkim swoim wyglądem, gdy jeszcze nie znałam jej
treści, ale również pomysłem na umieszczenie książki w książce. Tak, dokładnie
tak, książka w książce. Książkepcja? Jeśli chodzi o zarys treści, to również
byłam zaciekawiona tym, co może nadejść. Otóż w powieści Sary Lotz mamy cztery
katastrofy lotnicze (w tym samym czasie) oraz troje ocalonych dzieci pośród
setek ofiar. Dlaczego? Jak to się stało? Jak to w ogóle możliwe, że ktokolwiek
przeżył? Dziesiątki teorii spiskowych na temat katastrof i tych dziwnych
dzieci. Może Obcy? A może Czterej Jeźdźcy Apokalipsy? Opętanie? Teorii jest
wiele.
Sarah Lotz
zdecydowała się na prowadzenie narracji z różnych perspektyw. I tak poznajemy
świat wokół katastrof oczami najbliższych ofiar, opiekunów ocalonych dzieci,
sąsiadów, dziennikarzy, lekarzy czy przypadkowych osób związanych ze sprawą. To
dodaje smaku całej fabule, która mimo wszystko jest trochę jałowa i nie
zaskakuje. Kompletnie nie podobało mi się to, jak autorka załatwiła sprawę
trojga - myślałam, że za tym wszystkim stoi jakaś grubsza sprawa, a skończyło
się tak, jak się skończyło. Liczyłam na większe emocje, których niestety tutaj
zabrakło. Prawda jest taka, że Troje
przypomina trochę zbiór artykułów i wywiadów na temat jednej i tej samej
sprawy, wszystko w jednej teczce. Pytanie tylko, czy jest to atrakcyjne dla
czytelnika?
I tu dochodzę
do meritum - znowu czuję się oszukana. A wystarczyło nie oceniać książki po
okładce, prawda? Wystarczyło racjonalniej podejść do całości, nie dając się
skusić jednemu elementowi. Niestety, wyszło na to, że fascynująca i tajemnicza
okładka nie musi iść w parze z emocjonującą i pełną akcji lekturą. Cóż, bywa i
tak.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Akurat
Mnie ta książka poruszyła, właśnie dlatego, że czytając nie miałam świadomości jakie jest zamierzenie autorki - napisać jedną książkę w drugiej. Czytając miałam świadomość, że czytam o czymś co wydarzyło się naprawdę (do pewnego momentu tak myślałam) i chyba to mnie najbardziej przekonało.
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo spodziewałam się naprawdę czegoś lepszego. Może jednak mi się bardziej spodoba ? :)
OdpowiedzUsuńMoże, czasem warto zaryzykować i spróbować na własnej skórze, szczególnie, że tytuł ten ma swoich zwolenników ;)
UsuńKiedyś miałam wielką ochotę, ale video-recenzja Z Kamerą wśród Książek bardzo mnie zniechęciła...
OdpowiedzUsuńWedług mnie ta książka była naprawdę dobra - momentami nużyła, ale to tylko momentami.
OdpowiedzUsuńNo właśnie jak dla mnie tych momentów było trochę zbyt dużo :P
UsuńMoże to efekt tego, że czytałam książkę przed premierą i miałam niewiele czasu na wyrobienie sobie oczekiwań, ale nie byłam lekturą rozczarowana. Fakt, nie jest to tekst uniwersalny, który z pewnością spodoba się każdemu, ale mi akurat do gustu przypadł. Lubię teorie spiskowe i mimo słabszych momentów książkę czytało mi się sprawnie. No i przede wszystkim byłam ciekawa zakończenia!
OdpowiedzUsuńWłaśnie ja też byłam ciekawa, jak ta historia się zakończy, a tu taki klops..
UsuńOkładka rzeczywiście przyciąga wzrok, szkoda zatem, że zawartość rozczarowuje...
OdpowiedzUsuńMam te książkę na półce, więc pewnie ją przeczytam. Pewnie za kilka miesięcy, ale sama chętnie się przekonam, co tam w środku znajdę.
OdpowiedzUsuńTrochę się tego spodziewałam, że świetna oprawa i intrygujące działania promocyjne nie pójdą w parze z historią zawartą w książce. No i się nie pomyliłam :/
OdpowiedzUsuńMi się Troje podobało, ale fakt, że były momenty gdzie czytanie mi się dłużyło.
OdpowiedzUsuń