Można
powiedzieć, że nazwisko pani Ahern należy do ogólnie znanych w kręgach powieści
dla kobiet czy, nie dyskryminując żadnej płci, powieści obyczajowych. Wszystko
za sprawą pięknej historii, która doczekała się swojej ekranizacji, a mowa
tutaj oczywiście o P.S. Kocham cię,
która była debiutancką książką autorki. Wstyd się przyznać, ale po dziś dzień
nie miałam okazji poznać tego tytułu w wersji książkowej, zadowalając się li i
jedynie, wersją filmową. Niemniej jednak śmiało mogę powiedzieć, że historia
wykreowana przez Ahern mnie zauroczyła, wzruszyła i uwiodła. W związku z tym
nie miałam najmniejszych wątpliwości, sięgając po kolejny tytuł jest autorstwa
jakim jest Sto imion. Czy i tym razem
Ahern porwała mnie swoją cudowną powieścią o miłości? A może magia jej słów
prysła?
Kitty
Logan to młoda dziennikarka, której świat zwalił się na głowę w jednej krótkiej
chwili. Cóż takiego wydarzyło się w życiu kobiety? Otóż bezwzględne tropienie
tanich sensacji doprowadziło ją do sytuacji bez wyjścia - niesłusznie oskarżyła
mężczyznę o molestowanie, co skończyło się głośną sprawą w sądzie. Chcąc
ratować resztki swojej dziennikarskiej kariery, postanawia rozwikłać zagadkę
tajemniczej listy, którą otrzymała od swojej umierającej przyjaciółki, a
jednocześnie szefowej. Listy, na której znajdowało się sto przypadkowych
nazwisk. A może nie przypadkowych? Może każdą z tych stu osób łączy coś, co
pomoże napisać Kitty artykuł, który pozwoli jej się podnieść i zrehabilitować
za okrutny reportaż, w którym zmieszała niewinnego człowieka z błotem? Tego nie
wie nikt, a Kitty ma niewiele czasu, by poznać każdą z tych osób i dowiedzieć
się, co jej szefowa Constance, miała na myśli.
Czytając
Sto imion nie mogłam pozbyć się
przeświadczenia, że ta historia świetnie nadawałaby się na ekrany kinowe,
zajmując zaszczytne miejsce obok P.S.
Kocham cię. Wszak wszystko idealnie pasuje do scenariusza komedii
romantycznej! Młoda bohaterka, życie wali się w gruzy, w tle grubsza historia,
a do tego mężczyźni, skradająca się miłość, mały kryzys i oczywiście
wzruszający happy end, który zostawia zarówno czytelnika, jak i widza, z rozmarzonym
uśmiechem na ustach i myślą: och, jak
cudnie. Tak, uważam, że bardzo przyjemnie oglądałoby się to na ekranach
kin. Bo historia opisana przez Ahern nie jest skomplikowana, nie jest
rozbudowana - jest prosta i zrozumiała, zakończona piękną puentą i przesłaniem,
które wieńczy dzieło autorki. Główna bohaterka jest odrobinę naiwna, troszkę
zagubiona i ma się wrażenie, że trzeba ją wszędzie prowadzić za rączkę. Na
szczęście nadchodzi taki moment, że Kitty przestaje się nad sobą użalać i
bierze się w garść, wtedy właśnie sympatia do tej postaci wzrasta. Może Sto imion opiera się na tanim i
oklepanym schemacie komedii romantycznej, ale przyznajcie się - lubicie czasem
obejrzeć czy poczytać coś lekkiego, coś niezobowiązującego, co oderwie Was od
szarej rzeczywistości. Na pewno przychodzi taki dzień, kiedy macie dosyć
ciężkich kryminałów i pokręconych powieści fantasy i macie ochotę zanurzyć się
w słodkiej bajce dla dorosłych, która chociaż odrobinę umili Wam ciężki dzień.
Ja lubię, przyznaję się bez bicia i Sto imion
świetnie zaspokaja moją potrzebę na lekką lekturę, która wciąż jest na
poziomie, gdyż nie jest tanim romansidłem, a bardzo przyjemną historią, może
odrobinę podkolorowaną i zbyt słodką, niemniej jednak wciąż zachęcającą do
przewracania kolejnych stron.
Niesamowicie
spodobał mi się motyw przewodni tej książki, a mianowicie zawarta w tytule
lista stu imion, na której opiera się cała fabuła. Zamieszczone na tej liście
nazwiska, okazały się odkrywać prostą, ale jakże ważną prawdę na temat naszego
życia. Choć początkowo rozwiązanie tej zagadki odrobinę mnie rozczarowało, bo
spodziewałam się czegoś bardziej zaskakującego, to z czasem zrozumiałam, że
przesłanie Stu imion jest naprawdę
ważne i warte zapamiętania. Dlatego właśnie, mając na swoim koncie pierwszą
powieść Ahern, wiem, że jeszcze nie raz sięgnę po twórczość tej autorki. Mogę
być pewna, że zaserwuje mi przyjemną w lekturze, lekką, lecz jednocześnie
ciepłą i pełną mądrości powieść, którą warto będzie zapamiętać.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Akurat
Lekkie powieści są potrzebne, byle właśnie ów lekkość nie sprawiała, że historia staje się banalna i głupiutka ;) Za dużo słodyczy nikomu nie wyszło na dobre. Nazwisko autorki znane również mnie, ale chyba nie mam niczego spod jej pióra na nieprzeczytanych półkach.
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że byłaby to dobra książka do ekranizacji - film z pewnością podbiłby serca widzów. Co do książki - mnie naprawdę zauroczyła i zachęciła, by zagłębić się w prozę Cecelii Ahern. To wspaniała dawka optymizmu i świetna rozrywka.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak ;) Osobiście z wielką chęcią sięgnę po inne tytuły tej autorki - może wreszcie przeczytam też "P.S. Kocham cię" :D
UsuńKocham książki tej autorki, więc z pewnością przeczytam
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam już kilka książek tej autorki i według mnie ma prawdziwy talent, pisze lekko, ale tak, że nie da się oderwać. :)
OdpowiedzUsuńDokładnie - niby się wie, że to żadne dzieło sztuki, ale i tak chce się czytać, bo jest to niesamowicie przyjemna lektura ;)
UsuńCzytałam jak na razie tylko jedną książkę tej autorki i nie było to "P.S. kocham Cię". Książka mi się podobała, ale bardziej w kategorii takiej lekkiej lektury i nic w tym złego. Czasem takie książki są potrzebne człowiekowi, żeby się trochę zrelaksować. Może po ten tytuł też kiedyś sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Niesamowicie mi się podoba wygląd Twojego bloga! Od dłuższego czasu przymierzam się do zmian u siebie, ale jak na razie nie mam czasu, żeby do tego przysiąść. Może jak ogarnę magisterkę, to się za to zabiorę :P
UsuńA co czytałaś Ahern? Może też się skuszę, skoro mówisz, że Ci się podobała ;)
UsuńCo do wyglądu bloga - dziękuję! :)
"Sto imion" ciekawi mnie już od dłuższego czasu, więc chętnie dorwałabym tą książkę w swoje ręce. Nie ma nic złego w korzystaniu z utartych schematów, przynajmniej jeśli robi się to umiejętnie. ;)
OdpowiedzUsuńJeśli spodobała ci się ekranizacja "PS Kocham cię", to książkę po prostu pokochasz! Ja przeczytałam najpierw książkę i porównując do niej film, muszę przyznać, że jest on do bani. A książki Ahern? Uwielbiam. Cieszę się, że w Polsce są wydawane kolejne historie jej pióra. "Sto imion" podobnie jak "Zakochać się" (?) widnieje na mojej liście do przeczytania i już nie mogę się doczekać, aż chwycę za obydwa tytuły. :) A film? Kurczę, nie ma nic lepszego niż ekranizacja książki. Dzięki temu zawsze poszerza się krąg odbiorców - najlepszym przykładem jest moja ulubiona powieść - "Gwiazd naszych wina" .:) Więc jak najbardziej, jeśli mówisz, że książka nadaje się na film, to już trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńPS Świetny wygląd bloga, chociaż muszę przyznać, że poprzedni był równie wspaniały. ;)
Usuń