Autor: Julita Bator
Tytuł: Zamień chemię na jedzenie
Wydawnictwo: Znak, 2013
Liczba stron: 286
Oprawa: miękka
Czasem nachodzą mnie takie myśli (szczególnie
wtedy, kiedy dręczą mnie wyrzuty sumienia po zjedzeniu chipsów, których
przecież miałam nie tykać pod żadnym pozorem), czy w dzisiejszych czasach
wszechobecnej chemii, konserwantów i sztucznych barwników, jesteśmy w stanie
zdrowo się odżywiać? Czy jesteśmy w stanie ograniczyć masę zewsząd trujących
nas substancji do koniecznego minimum, nie pozbywając się przy tym wszystkich
naszych oszczędności? A i owszem, jesteśmy w stanie. Może nie jest to zadanie
łatwe, może nie będzie tak kolorowo z poniesionymi kosztami, ale przecież
zdrowie jest bezcenne i ponoć najważniejsze. Więc do dzieła!
W moim życiu są takie momenty, kiedy mam zajawki. A to szał na gotowanie, a to na
jakieś artystyczne spełnianie się, chwila włosomaniactwa
i szaleństwo spełniania marzeń "na moment". Są takie zajawki, które zostają ze mną na dłużej
- chociażby pisanie recenzji, dzięki któremu uwierzyłam, że mogę pokonać swój
słomiany zapał. Są też takie, które mijają i szybko idą w zapomnienie. Niemniej
jednak zawsze jest bodziec, który te zajawki
prowokuje, ta iskra, która zapala we mnie ogień szału, który jak szybko się
pojawił, tak szybko się wypala. Takim bodźcem stała się dla mnie książka Julity
Bator Zamień chemię na jedzenie,
którą chciałam przeczytać już od dłuższego czasu. I myślę, że ta zajawka, tak jak w przypadku recenzji,
zostanie ze mną na dłużej..
Gotować lubię bardzo, trochę mniej, gdy
muszę to robić z konieczności i w pośpiechu, między powrotem z pracy a gonitwą
za kolejnym dniem. Niemniej jednak gotowanie traktuję jako przyjemność, bo i
jeść lubię bardzo, to i gotować polubiłam. Ze względu na wyprowadzkę i wylot z
rodzinnego gniazdka, musiałam przejąć po Mamuśce pałeczkę i rolę Pani Domu,
więc zaopatrywanie chałupy i Lubego w to, co włożyć do gęby, gdy w brzuchu
kiszki marsza grają, przypadło w zasłudze głównie mnie. Swego czasu nie
zwracałam większej uwagi na to, co ląduje w zakupowym koszyku - grunt, żeby smakowało.
Chipsy? Jasne, przecież są genialne! Cheeseburger i frytki? No, ba! Przecież
jestem głodna jak wilk. Niestety, po
takiej śmieciowej diecie zdrowie zmusiło mnie do otworzenia oczu i od pewnego
czasu zaczęłam częściej zaglądać na etykietki i rubrykę ze składnikami, powoli
eliminując ze swojej diety to, co szkodliwe. Niemniej jednak wciąż brakowało mi
jakiejś takiej konkretnej, praktycznej wiedzy. I wtedy znalazłam Zamień chemię na jedzenie.
Zamień
chemię na jedzenie to
poradnik napisany przez troskliwą matkę, która dosyć już miała wiecznych chorób
dzieci i faszerowania ich lekami. Przyjrzała się bliżej temu, z czego składała
się ich codzienna dieta i zaczęła eliminować potencjalnie szkodliwe elementy.
Ku zaskoczeniu wszystkich, zdrowie dzieci zaczęło się poprawiać. Wtedy Julita
postanowiła poszerzyć swoje eksperymenty kulinarne na rodzinie i podzielić się
z nami ich efektami. A te okazały się naprawdę zaskakujące.
![]() |
źródło |
Czytając ten poradnik, wielokrotnie
miałam ochotę znaleźć sobie jakaś dziurę czy jaskinię, schować się w niej i nie
wyłazić, bo okazywało się, że wszystko w koło jest szkodliwe. Teflon? Rak.
Konserwanty? Rak. Plastik? Trujący. Barwniki. Trujące. Dżizas! To co można
jeść? Ano, coś można. I o dziwo nie tylko zieloną trawkę z dalekiej wsi. Julita
Bator, dzięki swojej wiedzy zdobytej w praktyczny sposób, znalazła sposób na
wyeliminowanie szkodliwych elementów codziennych pokarmów, które mogą nam
szkodzić, podając nam opcję zdrowych zamienników, które możemy zastosować
zamiast tych naszpikowanych chemią. I nawet nie chodzi o tak poważne choroby
jak nowotwory. Zdrowa dieta ma wpływ również na nasze ogólne samopoczucie,
zmęczenie, bóle głowy. Uważam, że zarówno my, jak i przede wszystkim lekarze,
nie doceniamy ogromnej roli, jaką ma zdrowa, zrównoważona dieta.
Wracając jednak do poradnika, napisany
jest on w bardzo przystępny, łatwy do przyswojenia sposób, bez zbędnej,
niezrozumiałej naukowej gadaniny. Julita pisze o swoich doświadczeniach i pisze
do nas, czytelników, matek, ojców, córek, żon, mężów, chcąc nam przekazać jak
najwięcej wiedzy, której samej udało jej się zgromadzić przez cztery lata
eksperymentów, czytania etykietek podczas zakupów czy pytania znajomych o
źródła ekologicznych upraw. Teraz podaje nam na tacy całą tę wiedzę w pigułce,
okraszając ją dodatkową porcją przepisów, które pomogą nam w przyrządzeniu
domowego keczupu, zdrowej galaretki czy nawet domowej kostki rosołowej.
Wszystko po to, by ograniczyć chemię w znajdujących się na sklepowych półkach
produktach. A wszystko to za niewielkie pieniądze. Zazwyczaj.
Mnie osobiście książka dała wielkiego
kopa w tyłek. Pierwsze co zrobiłam, przychodząc do domu po lekturze tej
książki, był nalot na lodówkę i etykietki. Przejrzałam, co jest w miarę
jadalne, a czego więcej nie kupię, bo naszpikowane jest chemią. W sklepie
zaczęłam czytać etykietki, pamiętając o wskazówkach Julity. Wpadłam w taki mały
eko szał. Mój Luby miał istne przerażenie w oczach, kiedy zaczęłam go zasypywać
informacjami z książki - myślał, ze to całe moje szaleństwo poskutkuje tym, że
zaczniemy jeść tylko sałatę i marchewki. Ale kompletnie nie o to tutaj chodzi.
Bardziej o bycie świadomym konsumentem, o to, by nie szkodzić samemu sobie
jedząc byle co, gdy przy niewiele większym nakładzie czasowym i finansowym
jesteśmy w stanie ograniczyć szkodzące nam chemiczne dodatki i jeść nie tylko
smacznie, ale również zdrowo.
Zamień
chemię na jedzenie to
bardzo dobry poradnik, który polecam przeczytać wszystkim - nie tylko tym z eko
szałem w oczach - każdemu, kto chce lepiej jeść, kto chce czuć się lepiej, kto
chce być zdrowszym. Naprawdę niewiele potrzeba, by zyskać lepsze zdrowie i
samopoczucie. Poradnika Julity Bator nie traktuję jako prawdy absolutnej,
biblii zdrowego odżywania - bardziej jako motywację do zmian i źródło cennej
wiedzy, którą powoli staram się wprowadzać w życie. Oby z jak najlepszym
skutkiem. A Wam z całego serca polecam ;)
wprawdzie nie mam eko szału, ale chciałabym mieć większą świadomość tego, co jem i książka zdecydowanie mi się przyda :)
OdpowiedzUsuńTeż jakiś czas temu wpadłam w eko-szał (a zaczęło się od włosomaniactwa, które nauczyło mnie czytania składów!), więc chętnie sięgnęłabym po tę książkę. A problem "zajawek" też znam, aż za dobrze... ;)
OdpowiedzUsuńU mnie też wszystko zaczęło się od włosomaniactwa i czytania składów, które zostało mi do teraz ^^ Książkę naprawdę polecam, szczególnie, jeśli wpadłaś w eko-szał :D
UsuńZastanawia mnie ilu niedzielnych czytelników kupi tę książkę ze względu na podobieństwo godności autorki do Joanny Bator :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Michał Małysa
http://www.michalmalysa.pl
O, czyli jednak warto ;) W sensie sięgnąć po książkę , bo się zastanawiałam, czy to przypadkiem nie takie "nadmuchane byle co i o byle czym". Jakiegoś eko szału nie mam, ale od jakichś dwóch lat już studiuję etykiety i składy produktów. Niestety i tak nie zawsze udaje mi się uniknąć różnych zaśmiecaczy organizmu (vide np. wspomniane przez Ciebie chipsy :P) Dodatkowa wiedza jednak zawsze jest w cenie, bo już czasem człowiek sam nie wie w co wierzyć i jakim informacjom ufać. Po książkę chętnie sięgnę. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńRaczej nie sięgnę. Jem mało takich sztucznych rzeczy, zawsze stawiam na naturalne
OdpowiedzUsuńTeż miewam takie zajawki, o których piszesz, a moda na zdrowe odżywianie dodatkowo je podkręca. Niemniej, chyba nie sięgnę po tą książkę - wolę czytać powieści, niż poradniki, z których wskazówki często krążą po internecie... ;)
OdpowiedzUsuńOj! Ja już od poczatku roku przeszłam na zdrową kuchnię i powiem ci szczerze, że nawet jesli juz zdarzy mi się sięgnąć na szybko po jakąś frytkę czy inne świństwo to stwierdzam, że mnie po prostu od tego odrzuca.
OdpowiedzUsuńRadosnego przeżywania świąt wielkanocnych, czyli szczęśliwego Alleluja!
OdpowiedzUsuń