Czasami odnoszę
wrażenie, że niektórzy ludzie mają już po dziurki w nosie postępowości XXI
wieku. Że nadszedł ten moment, kiedy przerwaliśmy bieg po nowsze, lepsze, większe
i stanęliśmy jak wryci z myślą: dokąd ja
w ogóle zmierzam? Zauważyliśmy, że kolejny smartfon i wypasiony tablet
wcale nie przynoszą nam szczęścia, którego oczekiwaliśmy. Nagle okazało się, że
fast food i jedzenie z torebki, które miało zaoszczędzić nam czasu ani nie jest
zdrowe, ani nie dodało nam dodatkowego czasu na przyjemności. Gdzie podziało
się słodkie lenistwo? Gdzie podziała się radość z małych chwil? Czyżbyśmy
zgubili je w codziennym, szaleńczym wyścigu szczurów po nowsze, droższe,
lepsze?
Tak mnie
ostatnio tchnęło na refleksje. Bo coś mi zaczyna nie grać. Patrzę na ludzi,
którzy bezmyślnie zatracają się w biegu po pieniądze. Lepszy samochód, droższy
telewizor, nowszy telefon, fajniejsze wakacje, żeby pokazać kolegom z pracy, że
mnie stać. Więcej, więcej i więcej. Tylko, że w tej gonitwie coraz mniej czasu
dla siebie, dla najbliższych, na pasje. Coraz bardziej umykają nam momenty
nicnierobienia, przyjemności i drobnych radości. Kiedy ostatni raz powiedziałeś
swojej drugiej połówce, że ją kochasz? Kiedy ostatni raz przytuliłeś swoją
mamę? Kiedy ostatni raz doceniłeś inną osobę? Kiedy ostatni raz zrobiłeś coś
dla siebie? Mam wrażenie, że ludzie zapomnieli, po co żyją. Bo przecież nie dla
pieniędzy, dla pracy, dla bogactwa (tak, wiem, niektórzy i owszem, tylko po
co?). Jasne, sama nie jestem pustelnicą bez telewizora, wcinającą to, co rośnie
za oknem, mieszkając w szałasie, szukającą sensu życia. Ale prawda jest taka,
że od pewnego czasu zaczęłam się zastanawiać, po co mi więcej, po co mi lepiej,
skoro jest mi dobrze tak jak jest?
Wszystkie te
moje przemyślenia zaczęły się od kwestii zdrowego odżywiania. Stało się tak, że
jako wielka fanka chipsów i fast foodów dostałam od życia takiego kopniaka w
tyłek, że musiałam zmienić swoje nawyki żywieniowe. Przetworzone produkty
zaczęły szkodzić mnie i mojej skórze na tyle, że powiedziałam basta, czas
wrócić do korzeni. Niemal dosłownie. I tak
stopniowo i bardzo powoli zaczęłam odrzucać dobrodziejstwa
współczesności, czyli szybkie dania do przygotowania w pięć minut, sproszkowane
chemie i śmieci, które mnie zżerały od środka. Nie było łatwo i nie jest. Ale
wtedy właśnie zaczęły mnie nachodzić myśli, że coraz więcej osób zaczyna
interesować się kwestiami zdrowego odżywiania, kupowania naturalnych,
ekologicznych produktów, niemodyfikowanych genetycznie, spryskiwanych chemią,
wyglądających jak z szablonu.
Później
trafiłam na książkę Anny Mularczyk-Meyer Minimalizm
po polsku i dostałam jakiegoś olśnienia. A jak dobrze zrobiło mi się na
duszy, kiedy czytałam, że są ludzie tacy jak ja, z podobnymi poglądami i
odczuciami, którym się udało zmienić swoje codzienne nawyki i przyzwyczajenia.
Bez najmniejszego zawahania mogę powiedzieć, że książka ta znajdzie swoje
honorowe miejsce na mojej półce, bo wiem, ze będę do niej wracać. Zbiór
kilkunastu prostych prawd, które walą w łeb i otwierają oczy na codzienność. Że
wpadliśmy w wir konsumpcjonizmu, że kupujemy dużo i bez sensu, bo możemy, bo
promocja, bo czemu nie. Sama wpadłam w szał chorobliwych, kompulsywnych
zakupów, często na pocieszenie po ciężkim dniu. Do teraz mam momenty, kiedy
siedząc na kanapie myślę sobie, że poszłabym coś kupić. Nie wiem co, nie wiem
po co, ale mam taką potrzebę. Fałszywą potrzebą wykreowaną przez reklamy,
nagabywania i rzeczywistość. Stwierdziłam, że czas najwyższy się ogarnąć.
I wtedy
trafiłam na Minimalizm po polsku -
fantastyczną publikację, nie całkiem poradnik, który w bardzo prosty i
przystępny sposób przedstawia nam, jakie są założenia minimalizmu. Jak go
ugryźć, jak radzić sobie z upraszczaniem życia. Anna Mularczyk-Meyer,
prowadząca Prosty Blog, porusza najróżniejsze zagadnienia, czy to kwestie
kuchni i odżywania, czy finanse, wiarę, dom, porządki, no wszystko, co najważniejsze.
Pokazuje na własnym przykładzie i innych bohaterów, jak można pozbyć się
niepotrzebnego nadmiaru ciuchów, jak przestać marnować jedzenie, jak nauczyć
się być panem swojego czasu, a przede wszystkim jak znaleźć przyjemność i
prawdziwy cel naszego życia.
Zmiany nie będą
łatwe, świetnie zdaję sobie z tego sprawę, ale z drugiej strony wiem, że
znalazłam się w takim momencie mojego życia, że potrzebuję ich. Czuję, że nie
chcę być jednym z tych pędzących za pieniądzem szczurów, którzy na starość
obudzą się z ręką w nocniku i myślą: co
ja zrobiłem ze swoim życiem? W przyszłości nie chcę żałować, że czegoś nie
zrobiłam, bo wolałam gonić za pieniądzem i pracą. Wiem, że chcę być szczęśliwa
i że chcę czerpać radość z codziennych chwil. Chcę mieć czas dla bliskich, chcę
mieć czas na mówienie kocham i na uścisk dodający otuchy i energii po ciężkim
dniu. Chcę uczynić swoje życie prostszym. A jeśli Wy również macie w sobie taką
potrzebę śmiało sięgnijcie po Minimalizm
po polsku - fantastyczny tytuł!