Był sobie kiedyś Zmierzch autorstwa Stephanie Meyer, za którym szalały wielkie tłumy
i równie wielkie rzesze chciały spalić wszystkie jego egzemplarze na stosie. Książkę
tę można by okrzyknąć prekursorem romansów paranormalnych, po których nastąpił
wielki boom na tego typu lektury. Romanse śmiertelniczek z wampirami,
wilkołakami, aniołami czy elfami okazał się być chlebem powszednim przez kilka
dobrych lat. A wszystko to zapoczątkowane przez kiepską (w mniemaniu wielu)
książkę o błyszczących wampirach. Teraz ma miejsce bardzo podobne zjawisko do
tego sprzed kilku lat. Bo pewnie wszyscy już znają Pięćdziesiąt twarzy Grey'a, który to tytuł wywołuje dokładnie te
same skrajne emocje, co kiedyś Zmierzch.
Jedni namiętnie się zaczytują, a inni mają ochotę wyrzucić ją do lamusa.
Niemniej jednak przygody Grey'a zapoczątkowały erę powieści erotycznych, które
w chwili obecnej pojawiają się falami na rynku książkowym. Właśnie taka powieść
trafiła w moje ręce i uwierzcie mi, pragnę, żeby jak najszybciej zniknęła mi z
oczu.
Zaczynając jednak od początku, czyli od
fabuły. Nic skomplikowanego: trzy przyjaciółki - Malwina, Zuza i Łucja -
kobiety dojrzałe, bliskie już czterdziestki. Mimo że łączy ich wspólna
przyjaźń, to dzielą je różne problemy, poglądy na życie, miłość i... seks.
Malwina wplątała się w nieco toksyczny związek z Idanem pochodzącym z Tel Awiwu,
dlatego właśnie dzieli swe życie między te dwa miejsca, które kocha równie
mocno. Zuza cieszy się życiem, namiętnością i seksem z przypadkowymi facetami
poznanymi w barach i knajpkach. A Łucja? Dojrzała już matka, która nie potrafi
ułożyć sobie życia u boku mężczyzny. Jednak w codzienności każdej z nich coś
się zmienia, coś, co pozwoli im zasmakować życia na nowo.
Kiedyś, przy okazji recenzowania książki Trzy oblicza pożądania wspominałam, że
od czasu do czasu lubię sięgnąć po tytuły, które przyprawione są odrobiną
erotyzmu. Nie będę zaprzeczać, że dobre sceny erotyczne są w niektórych
książkach mile widziane. Bo kto nie lubi tego dreszczyku emocji? Ja lubię,
dlatego czytam. Ale, ale, co to znaczy dobre
sceny erotyczne? Już samo słowo erotyczne zmienia znaczenie takich scen. Bo jak
na mój gust erotyka jest subtelna, delikatna i czarująca. Tutaj nie ma erotyki.
Tutaj jest porno. Z brutalnością, wulgarnością i niesmakiem pojawiającym się na
ustach. Nie, nie jestem pruderyjna, po prostu czytanie tego typu rzeczy w
książkach mnie nie bawi, ani nie sprawia mi przyjemności, tak jak książki
naszpikowane przekleństwami. Jak dotąd nie byłam jakoś szczególnie przeciwna
nagłemu wysypowi powieści erotycznych, bo miałam nadzieję, że zwęszę tam coś
dla siebie, coś na poziomie. Dlatego właśnie skusiłam się na Pieprz z miodem. Teraz zadaję sobie
pytanie: dlaczego to sobie zrobiłam?
Źródło |
Co mi się tak nie podobało w tej książce?
(Uwaga, akapit ten może siać zgorszenie wśród co wrażliwszych czytelników,
którzy oczekują po recenzji złagodzenia pewnych kwestii - ja tutaj niczego
łagodzić nie będę, wybaczcie) Nie podobało mi się to, że Pieprz z miodem to bajeczka dla współczesnych kobiet, mam wrażenie,
że głównie skierowana do kur domowych, które w dobie równouprawnienia powinny
zawalczyć również o swoje ja w sprawach łóżkowych. Tylko że bajki mają to do
siebie, że przedstawiają przekłamany i przejaskrawiony obraz rzeczywistości.
Tak jak było z księciem na białym koniu, tak teraz jest z przystojnymi
facetami, dobrze zbudowanymi, którym wielkie, wręcz ogromne penisy wyskakują ze
spodni na widok kobiety. Naczyta się takich bzdur jedna z drugą, a potem obróci
się w łóżku na drugi bok, gdzie chrapie jej mąż, lekko siwiejący, z oponką na
brzuchu, a do tego wciąż ten sam od dziesięciu czy dwudziestu lat. A gdzie jej
przystojniaczek z wielkim wackiem, który pokaże jej, co to orgazm wielokrotny?
Drogie Panie, nie wierzcie w te głupoty, życie to nie bajka, a walkę o orgazm
zacznijcie od samych siebie i od własnej psychiki. Idąc dalej w kwestie, które
mnie zraziły. Główne bohaterki książki to kobiety już dojrzałe, pod
czterdziestkę, ale uwaga!, wciąż szczupłe, jędrne, z pełnymi piersiami i
sutkami jak u nastolatek - wszystkie idealne, seksowne i do schrupania. I
wiecie co, te piersi są tak fajne, że poprawiają humor ich właścicielkom!
(sic!) Autentycznie... Gorszych bzdur dawno nie czytałam. Jasne, walczmy ze
stereotypami, z kompleksami i z tabu, ale nie w tak żałosny sposób prosto z
rynsztoka. Idąc jeszcze dalej, te nieszczęsne sceny seksu. Choć to w gruncie
rzeczy nie był seks, tylko zwierzęce rżnięcie wszędzie gdzie się da. Teksty jak
z pornosa w literaturze mnie nie kręcą.
Wiecie do czego prowadzą takie durne
książki? Do tego, że wszystko będzie się sprowadzać do seksu i orgazmów. Bo
życie bohaterek niemal kręci się tylko wokół dobrego rżnięcia, z facetem, który ZAWSZE ma super boskie ciało i
pięknego penisa wyskakującego ze spodni. I dziwicie się, że ludzie przestają
wierzyć w miłość? Że tyle dziewczyn i chłopaków woli zaspokajać swoje zwierzęce
potrzeby, w równie zwierzęcy sposób, bez żadnych konsekwencji? Jasne, ideały,
romantyczka się znalazła, powiecie. Mogę być, nie ma sprawy. I czytać takich
kiepskich książek nie chcę. Bo mnie denerwują i śmieszą jednocześnie. Pocieszać
się widokiem własnych cycków? Modlić się to czyjegoś penisa? No chyba sobie
kpicie...
Polecać, nie polecam, to chyba widać na
obrazku powyżej. Mnie pieprz z miodem ani trochę nie posmakował, ale może Tobie
przypadnie do gustu?
Moja ocena: 3/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sonia Draga