Strony

Krąg - M. Strandberg, S.B. Elfgren

Wygląda na to, że w moje ręce znów trafiła młodzieżowa seria paranormalna, która okaże się być totalną klapą i powielaniem schematów albo fantastycznym hitem, którym będą się zaczytywać wszyscy wokoło. Seria o grupce dziewcząt, zupełnie sobie obcych, których połączy krąg mocy. Nie wiedzą po co, ani dlaczego, wiedzą tylko, że muszą trzymać się razem, inaczej zginą. Żadna tam skomplikowana fabuła. Czyżby więc brak wysypu entuzjastycznych opinii na blogach zwiastował pierwszy wariant, pana literackiego gniotka?

Nie, tym się nie musicie martwić. Krąg autorstwa Strandberg i Elfgren to żaden gniot, żadna klapa, żadna literacka strata czasu. Zbiorowo odetchnijmy z ulgą - uf! Teraz czas na konkrety. W małym, spokojnym, wydawać by się mogło nijakim, miasteczku Engelfors nagle dochodzi do serii dziwnych wydarzeń (które, surprise surprise, zapoczątkują coś jeszcze dziwniejszego!) - czerwony księżyc, zwiększona liczba wypadków i przestępstw, a do tego niespodziewane samobójstwo jednego z uczniów - Eliasa. Ze względu na fakt, że życie chłopaka nie należało do najprzyjemniejszych (kłopoty w nauce, wagarowanie, narkotyki), nikt szczególnie nie przejął się smutnym dzieciakiem, który podciął sobie żyły w szkolnej łazience.

Wracając jednak do czerwonego księżyca, to właśnie podczas jego obecności na nieboskłonie, w pobliskim parku dochodzi do niesamowitego spotkania. Właśnie tam, wiedzione dziwną siłą, spotykają się dziewczyny z Engelfors. Szóstka uczennic z kompletnie różnych grup towarzyskich, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Niestety, od tego momentu wszystko się zmieni, okazuje się bowiem, że dziewczyny obdarzone są nadludzkimi mocami, które mają pomóc im w pokonaniu zła czającego się w szkolnym budynku. Jedyne, co muszą zrobić, to trzymać się razem. Bo tylko one i ich krąg może pokonać zło.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o zarys fabuły, bo więcej zdradzać nie będę. Resztę musicie poznać sami.  I szczerze Wam powiem, że naprawdę warto, bo mimo tego że książka nie rzuca na kolana (a przynajmniej mnie nie rzuciła), to jest to całkiem przyjemna fantastyczna młodzieżówka (choć młodzież ta winna być ciut starsza niż młodsza), w której nie brakuje emocji i momentów wbijających w siedzenie. Jednych bohaterów lubi się bardziej, innych mniej, wszystko jednak ze sobą ładnie współgra, nie ma zgrzytów, fabuła wciąga i leci do przodu, a my zastanawiamy się, jak to się wszystko skończy, szczególnie, kiedy napotykamy po drodze na jakiś istotny zwrot akcji, który stawia wszystko na głowie.

Dobra, gdybym miała wypowiedzieć się na jej temat z naprawdę czystym sumieniem, żeby mnie nic nie gryzło potem, to musiałabym przyznać, że w gruncie rzeczy książka jest całkiem przeciętna. Przeczytałam ją kilka dni temu, leżała sobie na półce czekając na wenę, która na mnie spłynie (a spływać długo nie chciała) i gdy już wreszcie przyszedł moment, że trzeba coś o niej napisać... zapomniałam! Przysięgam, że kompletnie wyleciało mi z głowy, o czym ona jest. Nie pozostawiła po sobie żadnego śladu w moim umyśle, o sercu już nie wspominając. Jasne, było poprawnie, czytało się szybko i przyjemnie, ale co z tego, skoro przewracając ostatnią jej stronę, wymazujemy ją sobie z pamięci? Oczywiście, średnie książki również są nam potrzebne, choćby dla samej przyjemności czytania (a ta niewątpliwie tutaj się pojawiła), żałuję jednak, że nie było to coś mocniejszego, co wyryłoby się w moich wspomnieniach na dłużej.

 Nie wiem, czy to moja wina i moich rosnących wymagań, czy to wina książki, która nie dostarcza fajerwerków. Niemniej jednak było średnio. Wzięłam do ręki, przeczytałam, było naprawdę fajnie i ciekawie, odłożyłam książkę, zapomniałam. Taka byłaby krótka historia Kręgu w moim wydaniu. Zdecydujcie więc sami, czy chcecie spróbować jej na własnej skórze - może Was ruszy trochę bardziej niż mnie ;)

Moja ocena: 7/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarna Owca  

TRYLOGIA:

> - Krąg <
- Ogień
Klucz

Numerologia dla początkujących - Gerie Bauer

Autor: Gerie Bauer
Tytuł: Numerologia dla początkujących
Tytuł oryginału: Numerology for beginners
Seria: Dla początkujących
Wydawnictwo: Illuminatio, 2012
Liczba stron: 280
Oprawa: miękka



Jak pewnie zdążyliście zauważyć, na moim blogu co jakiś czas pojawiają się książki związane z ezoteryką, magią, manipulowaniem energią, etc. Prywatnie bardzo lubię takie tematy i z przyjemnością oddaję się ich zgłębianiu, więc nic dziwnego, że czasem sięgam po tego typu lektury. Choć nie jestem z tych, co ślepo wierzą we wróżby, taroty czy znaki zodiaku, to i tak z ciekawością podczytuję sobie to i owo, chociażby w celu zasięgnięcia interesujących newsów. Jedne obszary ezoteryki kręcą mnie bardziej (np. wyczuwanie aury) a inne mniej (np. geomancja czy magia wahadełka) - większość z nich opiera się jednak na afirmacjach i wizualizacjach, co najczęściej zniechęca mnie do ćwiczeń i dalszego poznawania którejś z kwestii. Teraz jednak przyszedł czas na coś zupełnie innego - żadne tam wyobrażenia i powtarzanie mantr - czas na czystą matematykę, czyli numerologię.

Właśnie dziś chciałabym przedstawić Wam kolejną część serii Dla początkujących, która ukazuje się nakładem Wydawnictwa Illuminatio. Seria ta jest bardzo bogata w poradniki dla osób, które nie mają zielonego pojęcia o danym temacie, a chciałaby się czegoś więcej dowiedzieć. Każda z nich (a przynajmniej z tych, które miałam okazję poznać) stanowi porządne kompendium wiedzy, które zadowoli nawet najbardziej ciekawską osobę. Wcześniej miałam okazję poznać Magię koloru dla początkujących oraz Magię seksualną dla początkujących, tym razem jednak skusiłam się na Numerologię dla początkujących. Jako że zawsze interesowały mnie cechy ludzkie, związki, powiązania, itd. oparte na podstawie dat urodzenia, z wielką ciekawością sięgnęłam po nowość Illuminatio. Jak moje wrażenia?

Źródło
Na to pytanie odpowiem Wam z perspektywy osoby, która nie ma zielonego pojęcia o numerologii, która nigdy wcześniej nie bawiła się swoją datą urodzenia (prócz wyliczenia liczby życia, zwanej również Liczbą Drogi Życia). Kiedy zaczęłam przeglądać książkę, w której możemy znaleźć takie tematy jak: liczba przeznaczenia (to samo, co liczba życia, o której wspominałam) i dopasowywanie różnych sfer życiowych, np. zawodowych, osobisty miesiąc, rok i dzień, znaczenie naszego imienia czy zakreślanie numeroskopu, niezbędne przy lekturze były mi dwie rzeczy: kartka i długopis - bo bez nich ani rusz, jeśli chcemy zagłębić się w liczby naszego życia. Najpierw wzięłam się za sprawdzenie liczby swojego życia, którą już tak właściwie znałam. Z ciekawości ruszyłam jej interpretację i to, co o mnie mówi. Później wzięłam się za liczenie mojego osobistego roku, miesiąca i dnia. Tu pojawiło się kilka komplikacji, bo z opisów autorki nie zawsze dało się wywnioskować, co i jak mamy liczyć. Ale wreszcie się udało, po pracochłonnych działaniach matematycznych zagłębiłam się w interpretację wyniku i co? Wyszły sprzeczne z poprzednimi wynikami. Z tymi, które pojawiły się później, np. przy poznawaniu ekspresji imienia, również się nie pokrywały. Obrazowo: raz z analiz wyszło, że jestem głupia, innym razem, że inteligentna. W gruncie rzeczy wychodziło na to, że jestem wszystkim i niczym. To mnie trochę zasmuciło, bo okazuje się, że wyniki i interpretacje, które przedstawiła autorka działają trochę jak horoskopy - wszystkie napisane są tak, żeby pasowały do każdego. Czyli klops, niczego nowego się nie dowiemy.

Co obiecuje nam nota wydawcy? Że zdobędziemy cenne informacje i nowe spojrzenie na swoją osobowość i uzdolnienia - nic z tego. Że poznamy z wyprzedzeniem, co czeka nas w konkretnym dniu, miesiącu i roku - nie, nie poznałam swojej przyszłości. Że wybierzemy najbardziej satysfakcjonującą ścieżkę kariery zawodowej - szczerze powiedziawszy nie widzę się w roli zakonnicy, religioznawcy, chirurga czy sportowca, choć może krytykiem albo modelem czy pisarzem, kto wie... :)

Po przeczytaniu Numerologii dla początkujących wiem trochę więcej na ten temat, z czego niezmiernie się cieszę. Książki z serii Dla początkujących są obszernym źródłem informacji i ta autorstwa Gerie Bauer nie odstaje tutaj od innych. Jedyne, co mi się w niej nie podobało to to, że autorka nie zawsze potrafiła dobrze wytłumaczyć metody liczenia poszczególnych liczb, łatwo było się pogubić i pomylić. Nie spodobały mi się również sprzeczne interpretacje, które sprawiły, że czułam się, jakbym czytała horoskop w taniej gazetce, a przecież nie o to mi chodziło. Czyżbym oczekiwała prawdy po numerologii? Chociaż odrobinkę! W ostatecznym rozrachunku ciężko mi ją polecić z czystym sumieniem, więc decyzję o jej lekturze pozostawiam w Waszych rękach.

Moja ocena: 6/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Illuminatio  

Z serii Dla początkujących:

Kosogłos - Suzanne Collins

Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Kosogłos
Tytuł oryginału: Mockingjay
Seria: Igrzyska Śmierci, t. III
Wydawnictwo: Media Rodzina
Liczba stron: 372
Oprawa: miękka ze skrzydełkami



Kosogłos to trzecia już, a zarazem ostatnia, część trylogii autorstwa Suzanne Collins. Trylogii, która swego czasu porwała serca wielu czytelników, rzucając na nich swój czar i urok, jednocześnie ściągając na siebie uwagę krytyków doszukujących się najmniejszych jej mankamentów. Pierwszej fali zachwytów nad Igrzyskami Śmierci nie uległam. Byłam głucha na jakiekolwiek opinie o tej trylogii, zarówno na te wychwalające, jak i na te, które uważały ją za totalne dno. Igrzyska wydawały się dla mnie nie istnieć. Aż do pewnego momentu, w którym zdecydowałam się je kupić. I wtedy dołączyłam do grona fanów twórczości Collins. Po przeczytaniu pierwszego tomu z niecierpliwością wyczekiwałam momentu, w którym sięgnę po W pierścieniu ognia. Entuzjazm zaczął odrobinę opadać, ale ognista iskra, która wywołała Katniss Everdeen wciąż tliła się w moim sercu. Na Kosogłosa przyszło mi czekać trochę dłużej. Choć książka wciąż leżała na mej półce, jakimś sposobem wciąż się rozmijałyśmy. Ale wreszcie nadszedł moment na zakończenie trylogii Collins. Szkoda, bo jedyne, co przyniósł, to rozczarowanie...

Fabuły Kosogłosa przytaczać nie będę, bo pewnie każdy, w mniejszym lub większym stopniu kojarzy tę trylogię, kojarzy postać Katniss Everdeen, głównej bohaterki, jej amantów Gale'a i Peety, którzy walczą o jej serce. Pewnie każdy z czytelników słyszał o czym są Igrzyska Śmierci. Tak, o igrzyskach. O igrzyskach, na których niewinne dzieci mordowały się wzajemnie, by przetrwać, gdyż tylko jedno z nich miało szansę na uratowanie swojego istnienia. Ale za sprawą Katniss Everdeen stało się inaczej. Przetrwała dwójka trybutów - ona i Peeta. Dziewczyna ocaliła ich podstępem, za który została znienawidzona przez prezydenta Snowa i Kapitol. Za ten podstęp będzie musiała zapłacić naprawdę dużo i to właśnie w Kosogłosie przychodzi jej wyrównać rachunki ze swoim największym wrogiem. Bo dziewczyna, która igrała z ogniem nie pozwoli sobie na przegraną...

Jak już wcześniej wspominałam, pierwszy tom Igrzysk niesamowicie mnie wciągnął. Nie spodziewałam się, że ta książka AŻ tak mi się spodoba. Już wtedy wiedziałam, że trafi na listę moich ulubionych lektur. Z W pierścieniu ognia było podobnie, choć już ciut, ciut gorzej. Znów pojawił się motyw igrzysk, który wywołał we mnie niesamowite emocje. Choć był to powtarzający się schemat, byłam pozytywnie zaskoczona, że Collins wykorzystała go w trochę innej odsłonie. Ale gdy czytając Kosogłosa ponownie natknęłam się na ten sam motyw, myślałam, że coś mnie trafi. WOW! Znowu igrzyska?! zamieniło się w Coooo? Znowuuuu igrzyskaaaa?! No dajcie spokój, ile można? Nie macie pojęcia, jak bardzo jestem zawiedziona po przeczytaniu tego tomu. W tym momencie mogę powiedzieć tylko jedno: Suzanne Collins, to jest naprawdę słabe! O ile powtórzenie tego samego motywu w drugim tomie wywołało we mnie niesamowite emocje, zaskoczenie i niedowierzanie, o tyle w trzecim powielony schemat wywołał u mnie li i jedynie przeogromną falę znudzenia. Naprawdę, znowu igrzyska? Wychodzi więc na to, że przez trzy tomy mamy praktycznie to samo, tylko w trochę innej scenerii.

Jasne, wciąż fajnie się to czyta, są emocje, przerażenie, gdy widzi się tę bezwzględność, ślepą chęć zemsty, upór, barbarzyństwo, które wstrząsają czytelnikiem, ale gdzieś umyka nam przyjemność z lektury, gdy okazuje się, że wisi nad nami ogromna chmura schematyczności. To, co spodobało mi się w Katniss, zaczęło mnie denerwować. Miłosny trójkąt Peeta-Katniss-Gale po prostu się przejadł, bo ile można o tym samym? Ile można patrzeć na chłopaków skaczących wokół Kosogłosa jak pieski czekające na nagrodę, gdy ten nie wie, czego tak naprawdę chce. Ile razy można powielać schematy? Mimo tego że Igrzyska Śmierci bardzo polubiłam i wciąż są na mojej liście ulubionych książek, to uważam, że tom ten jest tomem najsłabszym z wszystkich.

Żałuję, że to wszystko tak się skończyło. Żałuję, że jedynym uczuciem, jakie towarzyszy mi po ostatnim tomie trylogii Collins jest rozczarowanie. Żałuję, że autorka Igrzysk Śmierci nie postarała się trochę bardziej. Bo przecież potencjał był, nieprawdaż?

Moja ocena: 7/10  

GONE. Faza czwarta: Plaga - Michael Grant

Autor: Michael Grant
Tytuł: Faza czwarta: Plaga
Tytuł oryginału:  Plague. A Gone Novel.
Seria: GONE. Zniknęli
Wydawnictwo: Jaguar, 2011
Liczba stron: 424
Oprawa: miękka



Uparcie kontynuuję serię Michaela Granta zatytułowaną Gone: Zniknęli. Choć czy potrzebny jest tu jakikolwiek upór, który świadczyłby trochę o męczarni podczas czytania i zmuszaniu się do lektury? Niekoniecznie. Szczególnie, jeśli książki czyta się z przyjemnością, fascynacją i zaangażowaniem. Wywalmy więc upór i powiedzmy, że  zachłannie kontynuuję serię Gone Granta. Zachłannie znów brzmi zbyt... dziko. Zostawmy więc w spokoju manierę, z jaką wczytuję się w przygody Sama, Caine'a, Drake'a i reszty dzieciaków z Perdido Beach, którzy zamknięci są w ETAP-ie już od wielu długich miesięcy. Najważniejsze są wrażenia po lekturze, o których ciut niżej.

Po pierwsze, jeśli ktoś nie czytał poprzednich tomów, niech daruje sobie czytanie tej części recenzji, która za chwilę nastąpi, bo nadzieje się na spojlery - niestety w przypadku serii, chcąc nie chcąc, zawsze ujawni się jakiś istotny bądź nieistotny element, o którym nie powinno się wiedzieć przed lekturą kontynuacji. Więc dla własnego bezpieczeństwa, spokoju ducha i nienaruszenia przyjemności czytania - odpuście sobie fragment, w którym pokrótce przytaczam fabułę czwartego tomu Gone. No już, przewijać niżej! :)

A zatem, czegóż możemy spodziewać się w kolejnym już tomie serii Michaela Granta, która opowiada o dzieciakach z Perdido Beach zamkniętych pod kopułą ETAP-u? Było powstanie ETAP-u, był uciążliwy głód, był potwór gaiaphage znany również jako Ciemność, były walki dzieciaków, z których liczna grupka otrzymała nadprzyrodzone moce, były bunty tych, którzy mocy nie posiadali. Co jeszcze może czekać te biedne dzieci, opuszczone przez rodziców i wszystkich dorosłych, pozostawione na łaskę i niełaskę okrutnego losu? Epidemia niebezpiecznej grypy, która rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Choroba, z którą nie potrafi poradzić sobie nawet Uzdrowicielka Lana. W okolicy, w której dzieciaki osłabione są przez brak żywności dostarczającej im odpowiednich wartości odżywczych, bez wody, w kiepskich warunkach sanitarnych, obecność epidemii nie jest niczym zaskakującym. Najgorsze są jednak jej objawy - uporczywa gorączka, dreszcze, omamy i silny kaszel, który rosnąc w siłę, sprawiaja, że chorzy pozbywają się swoich wnętrzności, w rezultacie umierając.

A przecież epidemia grypy to nie jedyne zmartwienie dzieciaków z Perdido Beach. Bo przecież wciąż brakuje żywności, a do tego wszystkiego zaczyna brakować wody. Czas więc poszukać nowego jej źródła. Ale czy takowe w ogóle istnieje? A co z biczorękim Drakiem, który wrócił do miasta, choć wszyscy myśleli, że zginął wraz z gaiaphage? Co z obrzydliwymi robalami wykluwającymi się w ciałach swoich ofiar? Czy dzieciaki z ETAP-u poradzą sobie z kolejnymi przeciwnościami losu, które ich spotykają? Czy ocaleją tym razem? Czy może to już koniec? Koniec męczarni bez rodzin, wody, pożywienia... Koniec ciągłych niebezpieczeństw dybiących na ich niewinne życia?


Teraz wszyscy ci, którzy nie czytali poprzednich tomów i mieli przerwę w recenzji, mogą wrócić do lektury. Więcej spojlerów nie powinno się pojawić w następnej części mojej opinii ;) Skoro przebrnęliśmy już przez część 'teoretyczną' czyli zarys fabuły, czas na część 'praktyczną' czyli wrażenia z lektury. Jak już wcześniej pisałam, na samym początku, serię Granta czytam z dużym zainteresowaniem, gdyż od pierwszego tomu zyskała moją sympatię, ze względu na tematykę. Bardzo przypadł mi do gustu pomysł autora na stworzenie ETAP-u, kreacja bohaterów również mi się spodobała (z których jedni zyskali więcej sympatii niż inni), więc czemu nie czytać dalej? Niestety, między pierwszym, a drugim tomem serii zrobiła mi się spora przerwa, ale wreszcie, po dłuższym czasie udało mi się wrócić do czytania Gone, co czynię z wielką przyjemnością. Poprzednie części utrzymały poziom, z mniejszymi lub większymi wahaniami w stronę mankamentów. Ogólnie rzecz biorąc, jest dobrze. Ale czy czwarty już tom historii o tym samym miejscu i o tych samych dzieciakach ma rację bytu? Ma opcję wciąż się podobać?

Oczywiście, że tak! Grantowi wciąż udaje się nas zaskoczyć i zaintrygować nowymi elementami fabuły. Choć ETAP wydaje się być terenem zamkniętym, do którego nikt i nic z zewnątrz nie ma dostępu, to okazuje się, że obszar ten jest całkowicie samowystarczalny i dostarcza nam wystarczającej ilości emocji i wrażeń. A co będzie, jeśli ETAP zniknie, o ile w ogóle zniknie? To dopiero będzie gratka! Chyba głównie ta kwestia trzyma mnie przy tej serii - niepewność dotycząca jej zakończenia, co Grant dla nas przygotował na sam koniec? A przecież po drodze wciąż może nas spotkać wiele ciekawych motywów, których lepiej nie przegapić. Osobiście bardzo polubiłam tę młodzieżową serię science fiction. Wydawać by się mogło, że ta ze względu na swoją grupę docelową, może posługiwać się chociażby infantylnym językiem, który czasem doprowadza mnie do białej gorączki. Tu czegoś takiego raczej nie uraczymy - bohaterowie są dojrzali (w miejscu, gdzie nie ma dorosłych, dziecinność nie ma racji bytu), muszą dokonywać trudnych wyborów, często skazując kogoś na śmierć. Niektóre momenty tej książki są naprawdę przerażające i okrutne. A przecież to tylko nastolatki!

Podsumowując, Faza czwarta: Plaga. wciąż pozostaje na wysokim poziomie, który widać w książkach Michaela Granta. Mimo tego samego środowiska i tych samych postaci, nie nudzimy się podczas lektury, co jest bardzo ważnym aspektem - bo kto chce zasypiać podczas czytania? Nikt! Wszyscy są rządni emocji, akcji, wzruszeń i dreszczy. Tutaj wszystko jest, dlatego wszystkim tym, którzy nie mieli okazji zapoznać się z serią Gone bardzo zachęcam do nadrobienia zaległości, bo to całkiem niezła młodzieżowa rozrywka nie tylko dla młodzieży ;)

Moja ocena: 8/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar   



Seria
  1. Faza pierwsza: Niepokój
  2. Faza druga: Głód
  3. Faza trzecia: Kłamstwa
  4. >Faza czwarta: Plaga<
  5. Faza piąta: Ciemność
  6. Faza szósta: Światło
 

Dusza kobiety. Ego mężczyzny - Elżbieta Liszewska

Ciekawe i ładne wydania oraz okładki, mimo tego że nie powinno się pod ich względem oceniać książki, wciąż są cenione przez potencjalnych czytelników. Bo czy to nie one rzucają się, jako pierwsze w oczy? Ile razy to właśnie ten pierwszy rzut oka na nieznany nam tytuł zadecydował o tym, by zaryzykować, wziąć ją pod pachę i zanieść do kasy? To właśnie jedna z takich książek trafiła w moje ręce. Dusza kobiety. Ego mężczyzny. jest tytułem niezwykłym ze względu na oprawę graficzną i sposób, w jaki jest wydana. Otóż, co zaskakujące, książka nie ma tylnej okładki! Z jednej strony zaczyna się Dusza kobiety, a po odwróceniu jej, mamy do czynienia z Ego mężczyzny. Po co wydawać dwie osobne książki, skoro można zrobić taki „myk” i zauroczyć nim czytelnika? Szkoda tylko, że zachwyty nad tym tytułem, jak zaczynają się na okładce (okładkach?), tak się na niej kończą…

Dusza kobiety. Ego mężczyzny. to pozycja wydana nakładem Wydawnictwa Studio Astropsychologii, która, jak już wspomniałam, przykuwa uwagę sposobem, w jaki została zaprojektowana okładka. Samo wnętrze kontynuuje tę konwencję – połowa książki przeznaczona jest na część Dusza kobiety, natomiast druga połowa skupia się na części Ego mężczyzny. Podoba mi się to, że jedna z tych części podczas czytania drugiej zawsze jest do góry nogami, więc nie musimy się przejmować, że nagle się zagalopujemy i wkroczymy w jego życie (czy też jej), nie wiedząc nawet, kiedy to się stało. 


Dusza kobiety. Ego mężczyzny. opowiada nam jedną historię przedstawioną z perspektywy dwóch różnych osób, które są również odmiennej płci. Jedna sytuacja, dwie wizje. Oczywistym jest, że każda z nich będzie inna. Mimo że dzieje się to samo, każda z osób przefiltruje ją na swój sposób, zauważając inne szczegóły, uwypuklając różne aspekty, ignorując inne. Pomiędzy opowieść dwojga ludzi wpleciona jest jeszcze trzecia osoba – terapeutka, która obojgu pomaga uporać się z problemami przeszłości – bo właśnie te, według niej, mają największy wpływ na nasze teraźniejsze i przeszłe życie. Mężczyzna i jego kochanka. Kobieta i jej kochanek. Jak każde z nich widzi swoją, a zarazem ich wspólną sytuację?

Częścią, od której zaczęłam lekturę tejże zaskakującej pozycji, była część zatytułowana Ego mężczyzny. Do rozpoczęcia czytania od tej strony zachęcił mnie podtytuł, a mianowicie Przewodnik dla niej…. Liczyłam na to, że dowiem się czegoś nowego, a jakby nie było, im prędzej tym lepiej. Przeliczyłam się. Krzysztof, który jest bohaterem tej części, a zarazem jej narratorem, jest osobą, którą ciężko było mi znieść. Niezdecydowany, rozmemłany, bierny, kluskowaty. Nie potrafiłam słuchać jego monotonnych i szarych wywodów o tym, jak bardzo jest beznadziejny. Później pojawiła się Joanna, terapeutka, która również nie zyskała mojej sympatii. O ile to, co chciała przekazać, było ciekawe, o tyle sposób, w jaki to robiła, był nie do zniesienia. Patetyczny, przesadzony, nadęty ton i nadmiar informacji, który przytłacza, z którego trudno się otrząsnąć.

Później sięgnęłam po część Hani, Duszę kobiety, która była dużo lepsza, niż ta męska część Krzysztofa. Hania była bardziej otwarta, pełna emocji, łatwiej było mi ją zrozumieć, choć ona również miała poważne problemy z akceptacją siebie i zrozumieniem swojej wartości. Jednakże nie była tak mamałygowata jak Krzysztof, który oczami Hani był męski, silny, czuły i cudowny. Coś nie grało. Jeśli chodzi o Joannę, to w tej części nic się nie zmieniło – dalej irytowała swoim tonem wypowiedzi. 

Źródło

Co więcej, niezbyt przypadła mi do gustu metoda terapii, którą Joanna stosowała na swoich pacjentach, a mowa tutaj o regressingu – cofaniu się w przeszłość, do czasów dzieciństwa, by znaleźć w nim przyczynę swoich teraźniejszych problemów. Nie potrafisz podjąć samodzielnie decyzji? Pewnie matka podkopywała w dzieciństwie Twoje poczucie własnej wartości. Tak samo nie spodobało mi się to, że inni ludzie mogą nas krzywdzić i to jest ok, bo wtedy dają nam do zrozumienia, że coś z nami jest nie tak i będą nas krzywdzić tak długo, aż naprawdę to zrozumiemy i się zmienimy. Naprawdę? Nieszczególnie to do mnie przemawia.

Podsumowując, po raz kolejny oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością. Jak widać ładna okładka i ciekawy design nie zawsze zwiastuje sukces wnętrza kryjącego się za tą piękną oprawą. Książka pełna jest ciekawych informacji dotyczących terapii, radzenia sobie z życiowymi problemami, ale do mnie niekoniecznie te metody i działania przemówiły, dlatego nie potrafię ich docenić w 100%. Jeśli jednak jesteś zainteresowany różnymi rodzajami terapii, nie krępuj się i spróbuj – może właśnie Tobie przypadnie do gustu, a może nawet pomoże? Kto wie?

Moja ocena: 6/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Studio Astropsychologii