Autor: John Irving
Tytuł: W jednej osobie
Tytuł oryginału: In One Person
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 528
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Z
Irvingiem i jego twórczością stykam się po raz pierwszy, więc obce są mi
zachwyty i peany na jego cześć. Ponoć jest jednym z najwybitniejszych
amerykańskich pisarzy. Ponoć jego książki zachwycają czytelników, co sprawia,
że trafiają one na wszystkie najbardziej znane amerykańskie listy bestsellerów.
Ponoć, ponoć… Wszystko to pogłoski, plotki, domniemania, a wszystko to do
czasu, kiedy człowiek sam wreszcie ma okazję zetknąć się z tym autorem niczym
bóstwo czczonym spośród innych pisarzy. Ok, przesadzam z tym czczeniem, ale
prawda jest taka, że Irving jest znany, lubiany i ceniony. A czy i ja trafię do
tego grona wiernych fanów? O tym później, bo na początku będzie garść słów o
fabule i o tym, co autor zaserwował nam w swojej najnowszej, trzynastej już powieści.
„W
jednej osobie” opowiada nam historię młodego chłopaka, teraz już
siedemdziesięcioletniego mężczyzny, który boryka się z pociągiem do
niewłaściwych osób. Trudno mu oswoić się ze swoim biseksualizmem, który wciąż
napiętnowany jest w jakiś sposób, we wczesnych latach sześćdziesiątych, w
małych, ograniczonych miasteczkach i nie tylko. Osierocony przez ojca William,
stara się odnaleźć się w wielkim świecie, szukając przede wszystkim własnego
ja. Droga ta nie należy do najłatwiejszych, w szczególności, że przez większość
czasu obraca się wśród rówieśników tej samej płci, nie mogąc ujawnić swoich
ciągot.
Billy
opowiada nam o swojej rodzinie – naiwnej matce, która próbowała go wychować,
ojcu, o którym wie niewiele, dziadku, który lubi przebierać się w kobiece
ciuszki oraz o pannie Frost, bibliotekarce, która jest jego pierwszą i
najsilniejszą fascynacją, która z jednej strony go przeraża, a z drugiej
niesamowicie podnieca. Młody William starając się dotrzeć do własnego ja,
ukrytego gdzieś w głębi zagmatwanego charakteru, próbuje różnych innych rzeczy,
które mają pomóc mu zrozumieć, dlaczego tak bardzo pociągają go mężczyźni.
Bycie „innym” jest naprawdę ciężkie dla
młodego człowieka, gdy homoseksualizm wciąż traktowany jest jak choroba, którą
należy wyleczyć.
John
Irving zajął się trudnym tematem. Cofnął nas nieco w czasie, byśmy mogli
zerknąć we wczesne lata sześćdziesiąte, kiedy to bycie homoseksualistą, biseksualistą,
czy też transseksualistą stawało się coraz bardziej popularne, lecz wciąż
traktowane jako złe, chore i niemoralne. W rezultacie te coraz częstsze akty
ujawniania się i istna rewolucja obyczajowa, przełożyły się na tragiczną
epidemię AIDS, o której to Irving też wspomina w swojej książce. Wygląda więc
na to, że te pogłoski, o których przyszło mi napomknąć parę akapitów wyżej,
okazują się słuszne. Ale czy na pewno?
Chyba
nie. Odpowiadając na pytanie zadane nieco wyżej, czy i ja dołączę do grona
wiernych fanów Irvinga, odpowiadam: nie, nie dołączę. Owszem, Irving pisze
bardzo ciekawie, interesująco, poruszając trudną tematykę, co cenię sobie w książkach,
ale nie potrafię odpuścić mu tego, jak bardzo mnie zanudził na samym początku.
Nie zgraliśmy się, tyle. Chyba przez 2 tygodnie męczyłam się z tą książką – z początkiem,
który co rusz serwował mi długie i nudne fragmenty poprzetykane cytatami z
różnych dzieł i sztuk teatralnych. Fabuła
wlokła mi się niemiłosiernie, zdania wydłużały w nieskończoność, a ja modliłam
się o rychły koniec tej super nowości. I wiecie co? Jeśli tak wyglądają inne
książki Irvinga, to chyba sobie daruję. Jeśli nie, wyprowadźcie mnie z błędu i
tchnijcie trochę nadziei na coś lepszego.
Właśnie
to rozwlekanie i męczenie mnie jest moim głównym zarzutem wobec „W jednej
osobie”, gdyż poza tym było naprawdę dobrze. Ale nie lubię czytać książki na
siłę, bo muszę, bo trzeba, a ona mnie trzyma za gardziel i nie puszcza, i targa
mnie, i czuję się jakby mnie kto przykuł do jakiego narzędzia tortur. Wszystko
ładnie pięknie, ale. Jest ale, którego ja przeskoczyć nie potrafię, ale może
Wam się uda. Spróbujcie i odkryjcie przede mną fenomen Irvinga.
Moja ocena: 7/10
Czytałam całkiem niedawno opinię, że nie powinno się zaczynać przygody z Irvingiem od tej książki, bo może potencjalnych nowych czytelników odstraszać. Doświadczyłaś tego Ty i zapewne doświadczę i ja, bo również niedługo zamierzam ją przeczytać. Mam jednak nadzieję, że może inaczej ją odbiorę :)
OdpowiedzUsuńW swoich nowszych powieściach Irving faktycznie nieco przynudza i trąca moralnością. Wplata sporo kwestii politycznych, cywilizacyjnych. Tego zdecydowanie nie było w jego wcześniejszych książkach. Wydaje mi się, że "W jednej osobie" to słaby pomysł na pierwszy kontakt z jego prozą - lepiej zacząć od "Modlitwy za Owena", "Czwartej ręki" czy chociażby "Hotelu New Hampshire". Ja zaczynałam od "Ostatniej nocy w Twisted River" i zostałam kompletnie wchłonięta przez jego sposób pisania. To mój zdecydowanie ulubiony pisarz. Także - jeśli masz ochotę - daj mu szansę którąś z wcześniejszych powieści - naprawdę warto :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zaczęłam nie od tego co trzeba, ale może warto Cię posłuchać i nie skreślać Irvinga po pierwszym podejściu. Spróbuję z jego starszymi książkami, może będzie lepiej ;)
UsuńCzytałam inne książki Irvinga i mam mieszane uczucia. "Świat według Garpa" i "Regulamin tłoczni win" bardzo mi się podobało i polecam, zwłaszcza tę drugą. Ale "Zanim cię znajdę" było strasznie nudne, a książka liczy sobie prawie 600 stron, więc takie pisanie o niczym. Teraz tak niepewnie odnoszę się do jego najnowszych książek.
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie czytałam żadnej książki Irvinga, ale teraz wiem, że nie będę przygody z nim zaczynała od tej pozycji :)
OdpowiedzUsuńJa czytałam "Regulamin tłoczni win" Irvinga i bardzo mi się ta książka podobała. Przed tytułem, który recenzujesz, przystanęłam nawet ostatnio w empiku. Ale skoro piszesz, że rozwleczone i nudne, to zastanowię się jeszcze ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki Irvinga, ale planuję to zrobić w najbliższym czasie. Nie wiem czy zacznę od "W jednej osobie", ale na pewno kiedyś sięgnę także po nią, ponieważ fabuła wydaje się interesująca.
OdpowiedzUsuńDo tej pory nie spotkałam się z twórczością tego autora, ale po Twojej recenzji i komentarz, chyba rozejrzę się za jego książkami, ale tymi wcześniejszymi ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic tego autora, czas nadrobić zaległości:-)
OdpowiedzUsuńNie całkiem książka wpasowuje się w moje gusta, zatem szukać na półkach bibliotecznych jej nie będę.
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze okazji zapoznać się z prozą Irvinga, ale wiem już, że "W jednej osobie" nie będzie pierwszą książką tego autora, którą przeczytam. Jestem ciekawa czy uda mi się odkryć jego fenomen...
OdpowiedzUsuńZ twórczością Irvinga jeszcze się nie zetknęłam, ale, jeżeli postanowię się z nią zapoznać, to chyba nie zacznę od tej książki.
OdpowiedzUsuńNigdy nie czytałam tego rodzaju książek, więc nie wiem czy spodobała mi się. Jednak patrząc na recenzję to muszę przyznać, że fabuła jest interesująca i bardzo oryginalna, co od niedawna zaczęłam cenić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Nie znam tego autora, ale od dawna widniej na mojej liście do poznania. Muszę się w końcu zmobilizować i przeczytać coś co wyszło z spod jego pióra :)
OdpowiedzUsuńBiseksualizm jest rzadko poruszany w powieściach, więc wziąłem się za tą książkę z tak ogromną nadzieją a autor zepsuł wszystko nudnawymi fragmentami
OdpowiedzUsuń