Strony

KSIĄŻKA MIESIĄCA: sierpnień/wrzesień

Książka miesiąca to comiesięczny cykl, podczas którego wyłoniona zostanie książka, która w danym miesiącu otrzymała najwięcej punktów w skali 1-10. Prócz tego, każdego miesiąca to Wy, Czytelnicy bloga, będziecie mogli przyznać Nagrodę Czytelników - wystarczy zagłosować!

Dziś bez owijania w bawełnę, bo nie chce mi się gadać, czyli polecę od razu z wynikami cyklu KSIĄŻKA MIESIĄCA ;) A zatem:

Książka, która otrzymała najwięcej punktów we WRZEŚNIU:
"Rowerem w stronę Indii" - Robb Maciąg

Recenzja
Książka, która otrzymała najwyższą liczbę WASZYCH głosów w ankiecie, a tym samym jest książką miesiąca SIERPIEŃ:
"Szeptem" - B. Fitzpatrick

Recenzja

Pandemonium - Lauren Oliver [PRZEDPREMIEROWO]

Pamiętacie świat wykreowany przez Lauren Oliver? Świat, w którym miłość traktowana jest jak choroba, którą trzeba wytępić na zawsze, nie pozwalając jej rozprzestrzenić się wśród mieszkańców miast, niczym najgorsza, śmiertelna zaraza. Amor deliria nervosa – to właśnie jej imię, którego ludzie unikają jak ognia. Ale Lenie, głównej bohaterce książek Oliver nie udało się jej powstrzymać. Nie była w stanie ustrzec się od wirusa namiętności rozprzestrzeniającego się w jej sercu i duszy. A wszystko za sprawą Alexa, który otworzył jej oczy, które dotąd nie zauważały, jak okrutny jest świat, w którym żyje. Alexa, którego pokochała całym swoim sercem, a który został jej odebrany przez ludzi bojących się delirii…

Po stracie swojego ukochanego, Lena próbuje odnaleźć się w Głuszy, miejscu wolnym od remedium, w którym miłość nie jest chorobą i czymś przerażającym. Z jednej strony, to miejsce, w którym można być sobą, bez żadnych ograniczeń, strażników czających się w ciemnych zaułkach i niespodziewanych nalotów, które mogą skończyć się więzieniem a nawet śmiercią. Z drugiej jednak strony, to miejsce niebezpiecznie, w którym człowiek zdany jest tylko na siebie i podobnych sobie ludzi, którzy odrzucili system i postanowili zamieszkać w dzikim świecie.

Ledwo żywa Lena trafia do jednej z osad Odmieńców, osób, które uniknęły remedium – niebezpiecznej operacji, podczas której zostaje się wyleczonym z amor deliria nervosa. Tam znajduje się wśród ludzi, którzy podzielają jej poglądy, zapewniają jej wikt i opierunek oraz słowa otuchy. Każdy z nich ma swoje życie „sprzed”, o którym nie chce wspominać. Również Lena próbuje zapomnieć o ukochanym Aleksie, którego straciła. Połączeni wspólnym cierpieniem chcą powstrzymać destrukcyjny system, który zamienia ludzi w bezmyślne istoty, niezdolne do odczuwania głębszych uczuć. Przyłączają się więc do ruchu oporu, który potajemnie sabotuje akcje zwolenników remedium i leczenia delirii.

Właśnie w ten sposób Lena poznaje Juliana, który jest głównym obiektem jej głównego zadania. Chłopak, w tym samym wieku, co Lena, jest najpopularniejszym zwolennikiem leczenia amor deliria nervosa wśród młodzieży. Dlatego właśnie jest tak bardzo ważny dla społeczeństwa – dzięki niemu można wyleczyć jeszcze więcej osób. Ale Lena i ruch oporu nie mają zamiaru do tego dopuścić, więc dziewczyna obiera sobie za cel Juliana podczas wielkiej manifestacji, na którą zjawiają się tłumy. Jednakże coś idzie nie tak. Wydaje się, że atak Hien popsuł wszystkie plany ruchu oporu i Leny, szczególnie, kiedy okazuje się, że dziewczyna została porwana razem z Julianem.



Czy dziewczynie uda się wyjść z tego cało? Kim jest ten tajemniczy Julian Fineman, którym wszyscy się interesują? Czy uda się zapanować nad zwolennikami remedium?

„Pandemonium” to drugi tom serii zatytułowanej Delirium, której autorką jest Lauren Oliver. Swego czasu pierwszy tom cyklu, który zatytułowany jest tak samo jak cała seria, robił wielką furorę wśród czytelników. Pomysł na potraktowanie miłości, jako zakazanej choroby, którą leczy się poważnymi operacjami, po której ludzie stają się bezuczuciową i beznamiętną papką, zdobył wielu zwolenników, co przełożyło się na pozytywne recenzje i wysokie oceny. A jak spisał się drugi tom? Wszak często bywa tak, że kontynuacje nie potrafią dotrzymać kroku początkowi serii i wychodzi jedna wielka klapa. Nie w tym wypadku.

Biorąc do ręki „Pandemonium” po raz kolejny można docenić pomysł, na jaki wpadła autorka. Niewątpliwie jest on oryginalny i przykuwający uwagę, w szczególności damskiej części moli książkowych. Któż nie lubi czytać o zakazanej miłości – miłości, która zabroniona jest każdemu obywatelowi, a nie tylko rozkapryszonej nastolatce, której rodzice są nadopiekuńczy.

Pierwsza część zachwyciła mnie wartościami, które przekazuje – siła miłości, przywiązania, walka z systemem bez względu na konsekwencje. W „Delirium” nie brakowało emocji, szczególnie w końcowej fazie lektury, która sprawiła, że chciałam dorwać kontynuację już, zaraz, natychmiast. Apetyt został podrażniony do granic. Na szczęście w tomie kolejnym Lauren Oliver nie szczędzi nam silnych emocji i wrażeń. Nie brakuje tutaj ostrości, brutalności i konsekwencji trudnych wyborów, których musi dokonywać główna bohaterka. W tomie tym bliżej poznajemy życie w Głuszy, któremu daleko jest do sielankowego i rajskiego żywota. Głusza to walka o przetrwanie każdego kolejnego dnia. Bitwa z chorobą, o dodatkową porcję pokarmu, która pozwoli przeżyć następną dobę. Wrażeń nie brakuje. Krwawych potyczek również.

Jednakże jest jeden minus, który mnie rozczarował, a raczej moje oczekiwania. Ci, którzy czytali pierwszy tom, wiedzą, w jakim dramatycznym momencie się on zakończył. Szał mnie ogarnął, kiedy okazało się, że w „Pandemonium” nic się nie wyjaśnia. Ze strony na stronę pojawiało się coraz więcej sfrustrowanych myśli, aż wreszcie nadeszła ostatnia strona, i co? I kolejna porcja frustracji, zaparty dech i gały z orbit, bo Lauren Oliver popełniła to samo przestępstwo względem czytelnika, co w części poprzedniej – zostawiła go z tysiącem bombardujących go pytań, niepewnością i wielką chęcią sięgnięcia po kolejny tom serii. No nie mogę, błagam, znowu?!

Pomijając jednak moje osobiste smutki, które zrodziły się podczas lektury dosłownie ostatniej strony „Pandemonium”, polecam tę serię z całego serca. Coś w niej jest, że chce się czytać. Może to pomysł autorki na fabułę? A może rwąca do przodu akcja? Z pewnością zaskakujące zakończenie, które nie da Wam spać po nocach. Czytajcie!

Moja ocena: 8,5/10  
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwarte
Recenzję można również znaleźć na portalu Secretum 

Seria:
1. Delirium
> 2. Pandemonium
3. Requiem
 

Łóżko - David Whitehouse

Autor: David Whitehouse
Tytuł: Łóżko
Tytuł oryginału: Bed
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2012
Liczba stron: 344
Oprawa: miękka


Ile razy w ciągu swojego życia budziłeś się z niechęcią do podniesienia się z łóżka? Ile razy miałeś ochotę rzucić budzikiem o ścianę? Ile razy miałeś ochotę zignorować wołanie świata zewnętrznego, zakopać się w cieplutkiej pościeli i mieć w nosie wszystko i wszystkich? Pewnie nie raz i nie dwa. Otwierasz wtedy oczy z nieodpartą myślą: po co wstawać z łóżka? Bo przecież dzień przywita cię tą samą rutyną i niczym innym. Więc po co się wysilać? Jednakże prawda jest taka, że myśl ta szybko znika, a ty przecierasz z oczu resztki snu i stawiasz stopę na podłodze, dając tym samym pierwszy krok w nowy dzień. Ale Malcom nie wstał. Dręczące go myśli o bezsensie istnienia pozostały w jego głowie na wiele lat, tak jak on sam został w łóżku, nie ruszając się nawet na krok. Przez 2o lat.

Malcom Ede, sławny na cały świat czterdziestopięciolatek, ważący ponad 600 kilogramów. Pewnego dnia odmówił wstania z łóżka i został tam już na 20 długich lat, rozrastając się z roku na rok coraz bardziej. Przestał wierzyć w sens swojego życia i jedynym słusznym dla niego rozwiązaniem było nigdy więcej nie wstać z łóżka obrastającego w fałdy obrzydliwego tłuszczu swojego właściciela. Opiekę nad Malcolmem sprawowała przesadnie troskliwa matka, wycofany ojciec oraz młodszy brat, który dotąd skrywał się w cieniu starszego brata. Nieśmiały, skryty i znany z tego, że był bratem słynnego i lubianego Malcolma Ede, wreszcie otrzymał szansę od losu, by odmienić swoje życie.

Łóżko to debiutancka powieść brytyjskiego dziennikarza i twórcy filmów krótkometrażowych, Davida Whitehouse’a, która została okrzyknięta jedną z najbardziej śmiałych powieści ostatnich lat. Czy to zasłużony tytuł dla debiutu? A dlaczego nie?

Pomysł jest oryginalny i niezwykle przyciągający dla osób, które biorą do ręki Łóżko. Sama byłam niezmiernie zafascynowana, gdy przeczytałam notę wydawcy. Mężczyzna, który odmówił wstania z łóżka i stał się najgrubszym człowiekiem na świecie? Coś w tym musi być! Z ogromną ciekowością zatapiałam się w lekturze, chcąc dociec, co takiego zmusiło Malcolma do tak drastycznej decyzji. Nieszczęśliwa miłość? Wypadek? Bunt? Niestety nie. Powód głównego bohatera mnie rozczarował, bo zrobił to tak sobie, po prostu. Choć nie do końca. To życie, które rozczarowało go tym, co może mu dać, czyli nic satysfakcjonującego (pracę, dom, żonę, dzieci, starość?), sprawiło, że Malcom odmówił aktywnego udziału w nim. I leżał w łóżku przez 20 długich lat, karmiony przez matkę, prowokowany przez młodszego brata i wytykany palcami przez przechodniów i gapiów.

Ciężko mi ocenić tę powieść, bo mam dosyć mieszane uczucia. Z jednej strony zaskakuje pomysłem, który bardzo przypadł mi do gustu. Oryginalny, szokujący, nieco odrzucający. Jednakże z drugiej strony jestem zawiedziona. Na pierwszym miejscu przez przyczynę pozostawiania przez Malcolma w łóżku, odmawiając życia, powoli umierając. Później przez to, że brakowało mi większych emocji. Książka jest naprawdę interesująca, ale mam wrażenie, że gdzieś tu nie zagrała chemia, która pozwoliłaby mi się zachwycać Łóżkiem.

Polecam ją każdej osobie, którą fascynuje pomysł autora na powieść i przygody Malcolma oraz jego rodziny, na którą jego decyzja wpłynęła w znaczącym stopniu. Ja nie zostałam rzucona na kolana, ale myślę, że debiut Davida Whitehouse’a znajdzie swoich wiernych fanów.

Moja ocena: 7/10 

Smak hiszpańskich pomarańczy - Opowieści z pasją

Autor: Lawrence, Ross, Shaw
Tytuł: Smak hiszpańskich pomarańczy
Seria: Opowieści z pasją
Wydawnictwo: Mira, 2012
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka
Wyobraź sobie gorące słońce upalnej Hiszpanii, pieszczące delikatnymi promykami twoją twarz i spragnione ciepła ciało. Pomyśl sobie o soczystej pomarańczy, w którą wbijasz zęby, sprawiając, że po brodzie cieknie ci słodki sok. Cudownie, prawda? A teraz, oczami wyobraźni zobacz postać zabójczo przystojnego bruneta o oliwkowej skórze, przeszywającego cię spojrzeniem pełnym pożądania, kroczącego dumnie w twoją stronę przez rozgrzane piaski hiszpańskich plaż. Oprzesz mu się? Bohaterki Opowieści z pasją nie potrafiły… Dały się porwać hiszpańskim kochankom, gorącemu słońcu i smakowi hiszpańskich pomarańczy. 

Opowieści z pasją to książka podzielona trzema różnymi historiami, autorstwa zupełnie różnych kobiet – Kim Lawrence, Kathryn Ross, Chantelle Shaw. Kobiet, które snują przed nami historie gorących romansów, którym nie sposób się oprzeć. Już na pierwszy rzut oka nasza uwaga zostaje przykuta przez apetyczną, bogatą w soczyste kolory okładkę. A później? Później zostają nam opowieści przepełnione miłością, pożądaniem i burzliwymi emocjami.



Pierwsza historia, której autorką jest Kim Lawrence, a która zatytułowana jest Wakacje w Andaluzji opowiada nam historię Lily, zranionej zdradami męża, cierpiącej po rozwodzie i poronieniu kobiety, która zamknęła się w swojej skorupie, nie chcąc wychylać się z niej ani na krok. Jednakże przyjaciółka Lily, Rachel, ma już dosyć widoku cierpiącej znajomej i postanawia wyrwać ją na wakacje do Hiszpanii, gdzie będzie na nich czekać narzeczony Rachel oraz jego tajemniczy przyjaciel. Jak się okazuje, tym nieznajomym dotąd mężczyzną okazuje się być przystojny Santiago, z którym Lily spędziła pewne wakacje w Hiszpanii, a od których zaczęły się jej kłopoty. Czy iskry namiętności znów obudzą Lily do życia?

Źródło
Druga historia, Wino, słońce, Barcelona, autorstwa Kathryn Ross, to mój faworyt. Przedstawia losy niezależnej Carrie pracującej w agencji reklamowej, a której życie przewróciło się do góry nogami, kiedy przyszło jej zaopiekować się córką zmarłego brata, Molly. Kobieta świetnie radzi sobie z obowiązkami zawodowymi i tymi macierzyńskimi, niemniej jednak dziadkowie Molly uważają, że Carrie powinna poświęcić się całkowicie dziewczynce, dając jej prawdziwy dom, a nie tylko jego namiastkę. Wtedy z pomocą Carrie przychodzi przypadkowo poznany prawnik, Maks Santos, który okazuje się być również klientem naszej agentki. Początkowo miał to być tylko zwykły układ, czysty biznes, który pozwoli utrzymać Molly u boku Carrie, lecz wkrótce pomiędzy ich dwojgiem, Maksem a Carrie, narodzi się coś znacznie większego niż tylko interesy.

Trzecia i ostatnia już historia, której autorką jest Chantelle Shaw – Tylko w Madrycie, to kolejna sympatyczna, pełna humoru i głębokich uczuć historia, która zaczęła się od interesów. Bohaterami tej historii są Javier Herrera, który aby przejąć władzę nad rodzinnym bankiem musi się ożenić i wytrwać w tym małżeństwie przez rok oraz młoda Grace Beresford, której ojciec narobił strasznych długów w banku Herrerów, a teraz grozi mu więzienie, na co córka nie chce pozwolić. Jak można się domyślić, Grace i Javiera połączy ślub, pieniądze oraz… coś więcej.

Pamiętam, że po lekturze Tamtego lata, jednej z książek wydanych w serii Opowieści z pasją, obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie sięgnę po romanse. Bo wiem, jakie są oklepane i przewidywalne, tak ckliwe, że momentami aż śmieszne. Określając jasno: nie dla mnie. Ale kiedy w zapowiedziach zauważyłam ten tytuł – Smak hiszpańskich pomarańczy – wiedziałam, że nie mam innego wyjścia, jak tylko sięgnąć po tę pozycję. Bo jak mogłabym sobie odpuścić romans w Hiszpanii? Nie odwiodą mnie od tego żadne moje wcześniej złożone obietnice, o nie.

I tak zabrałam się za lekturę. Fakt jest taki, że romans pozostaje romansem. Wciąż jest przewidywalny, bohaterowie są cudowni, przystojni i przepiękni, że mucha nie siada, a od słodyczy aż mdli. Ale! Ten jest inny. Bo po pierwsze – nie mdliło mnie aż tak, bym chciała odłożyć książkę. Wręcz przeciwnie, czytało mi się ją bardzo przyjemnie – idealna lektura, gdy szuka się czegoś mało wymagającego, co pozwala się zrelaksować i co wywołuje uśmiech na zestresowanej twarzy. Co więcej, w romansach zazwyczaj nie brakuje gorących scen erotycznych, a tutaj kompletny ich brak. Zero. Null. Nic. Naprawdę! Jedni będą uważać to za wadę, inni za zaletę – co kto lubi.

Tak więc Smak hiszpańskich pomarańczy zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Choć wciąż pozostaje tym naiwnym romansidłem, to spędziłam z nim wiele przyjemnych chwil. A do tego poprawił on nieco wizerunek romansów w mojej głowie, a to już duży sukces. Nie spodziewałam się tak miłej lektury i cieszę się, że nawet tak mało ambitne tytuły potrafią mnie jeszcze zaskoczyć. Polecam na te zimne, jesienne dni – ogrzejecie się gorącym słońcem Hiszpanii i uczuciami głównych bohaterów.

Moja ocena: 7,5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mira 

Namiętność - Lauren Kate

Źródło
Połączyła ich zakazana miłość, a śmiertelne przekleństwo związało na tysiące lat przepełnionych cierpieniem. Bo Daniel kochał Lucindę tak bardzo, że zdecydował się patrzeć na jej śmierć raz za razem, w każdym kolejnym wcieleniu, kiedy jego ukochana się odradza, by ostatecznie spłonąć w ogniu namiętności. Najważniejsze dla niego było to, że może z nią być, dotykać, całować i kochać. Ale w jej obecnym wcieleniu zaszła pewna zmiana – Luce nie umiera. Czyżby to koniec ich wspólnego przekleństwa? Wreszcie będą mogli żyć razem, nie rozstając się w tak drastycznych okolicznościach jak dotychczas? Czyżby siła ich miłości wygrała i przerwała łączące ich przekleństwo?

Nie. Ale z pewnością w obecnym wcieleniu Luce dzieje się coś niesamowitego, a zarazem niebezpiecznego. Ostatnim razem spotkaliśmy główną bohaterkę serii, gdy chcąc uciec od Wygnańców i swojego chłopaka, który ukrywa przed nią prawdę, wskoczyła do wnętrza Głosiciela, chcąc cofnąć się do swoich wcześniejszych wcieleń, by wreszcie zrozumieć dlaczego każdy chce ją przeciągnąć na swoją stronę, traktując ją jak klucz, który otwiera magiczne drzwi do sukcesu. Luce chce również zrozumieć dlaczego Daniel tak wytrwale tkwi przy jej odradzającej się i wciąż znikającej duszy, przeżywając na nowo jej śmierć. 

 Może podróż do dawnej Moskwy, Włoch czy starożytnego Egiptu pomoże jej znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania? Może uda jej się zrozumieć? Choć zrozumienie to nie będzie należało do najłatwiejszych, tak samo jak cofanie się przeszłość – Luce musi być naprawdę delikatna, by nie zmienić tego, co było, wywołując drastyczne zmiany w teraźniejszości. Zmiany, które mogłyby ją zabić… 

Czy Luce uda się zrozumieć istotę przekleństwa, które połączyło ją i Daniela? Czy uda jej się pojąć, jak wielką i czystą miłością obdarzył ją jej ukochany upadły anioł? Czy siła ich miłości pokona zło i niebezpieczeństwo stające na ich drodze?



„Namiętność” to już trzeci z pięciu tomów serii „Upadli” autorstwa Lauren Kate, która jakiś czas temu zaserwowała nam wspaniałą historię bezwarunkowej i prawdziwej miłości upadłego anioła i śmiertelniczki. Czytając poprzednie zdanie pewnie myślicie sobie: „E, znowu ten sam oklepany schemat, który pojawiał się już jakieś miliard razy” i wiecie co? Macie rację. Seria oparta jest na motywie, który pojawiał się niejednokrotnie, choć warto wspomnieć, że była ona jedną z pierwszych, które schemat ten zapoczątkowały. Niemniej jednak w chwili obecnej, gdy po nią sięgniemy, szału nie będzie. Ponadczasowości tutaj nie uraczymy, taka prawda.


Lauren Kate - źródło

Co więcej, niektórym może zrobić się niedobrze od tej słodyczy, którą ocieka związek Luce i Daniela. Bo są w sobie tak bardzo zakochani, bo zachwycają się swoją urodą, że szkoda gadać, wzdychają do siebie i tęsknią, etc. Wszak to paranormal romance, więc czego można oczekiwać? No, wypadałoby, żeby coś nas zaskoczyło i sprawiło, że chcemy wziąć tę serię do ręki i przeczytać ją do samego końca, a nie tylko pierwszy tom, który się nam spodobał. Tutaj jak na moje oko tego brakuje. Ok, fajnie się czyta, ale co z tego? W chwili obecnej, kiedy rynek książkowy obfituje w romanse paranormalne, oczekuje się czegoś oryginalnego, co wyróżniałoby się w tym potoku jednakowych historii, a przyjemny w lekturze tytuł to już trochę za mało.

Wiem, psioczę i psioczę, ale czytam każdy kolejny tom i psioczę dalej. A czemu? Bo wciąż mam nadzieję, że coś się w końcu wydarzy (i sądzę, patrząc na zakończenie tego tomu, że wreszcie coś się stanie – krew, pot i łzy!). Pierwszy tom mnie porwał, bo było dużo aroganckiego Cama i bijatyki. Z drugim tomem było gorzej, bo nic się nie działo i było ckliwie. Trzeci tom też był średni, ale przynajmniej można było sobie popodróżować i dowiedzieć się czegoś nowego o wcześniejszych wcieleniach Luce i ich przekleństwie oraz dniu, kiedy upadły anioły. Także daje mi to nadzieję na smaczny kąsek w tomach kolejnych – obym się nie zawiodła, bo będę dalej psioczyć i psioczeniem się skończy seria „Upadłych”.

Na chwilę obecną myślę tak: jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji czytać romansu paranormalnego o związku anioła ze śmiertelniczką, a chce przeczytać coś fajnego, lekkiego i przyjemnego – zachęcam do sięgania. Ale jeśli ktoś ma przesyt tym gatunkiem i oklepanymi motywami, niech sobie daruje rozpoczynanie kolejnej wielotomowej serii, bo pewnie jego oczekiwania miną się z rzeczywistością i będzie klops. Ja doczytam serię do końca, bo tak i bo lubię, mimo wszystko ;)

Moja ocena: 6,5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa MAG  

Seria Upadli:
1. Upadli
> 3. Namiętność <
4. Zakochani
5. Uniesienie

Mistyka rozkoszy - Wioletta Ewa Tuchowska

Autor: Wioletta Ewa Tuchowska
Tytuł: Mistyka rozkoszy
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Liczba stron: 260
Oprawa: miękka


Któż nie lubi odczuwać czystej przyjemności wywołującej rozkoszny dreszczyk ogarniający całe ciało? Chyba nie ma takiej osoby, bo przyjemność można czerpać z wielu rzeczy – z każdej, która sprawia nam radość. Muzyka, taniec, czytanie książki czy jazda na rowerze. Albo seks. To z nim możemy powiązać najbardziej odczuwalną rozkosz, którą dać nam może partner, bądź my sami. Ale nie zawsze potrafimy tę przyjemność w sobie rozbudzić. Często gnieździ się gdzieś w głębi nas, przytłoczona przez wstyd, brak zaufania, niechęć czy złe doświadczenia. Negatywna energia, która wkradła się do naszego ciała i umysłu wydaje się blokować energię seksualną, która rwie się, by się wreszcie uwolnić. Jak pozbawić się kajdan, które więżą rozkosz? O tym w poradniku Wioletty Ewy Tuchowskiej Mistyka rozkoszy.

Drań na kanapie czyli co 27 mężczyzn myśli o miłości, rozstaniach... - Daniel Jones

Autor: Daniel Jones
Tytuł: Drań na kanapie czyli co 27 mężczyzn myśli o miłości, rozstaniach, ojcostwie i wolności
Tytuł oryginału: The Bastard on the Couch
Wydawnictwo: Drzewo Babel, 2008
Liczba stron: 302
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
XXI w. – czas, kiedy przychodzi nam zmierzyć się z konsekwencjami walk feministek o równouprawnienie. O noszenie spodni, karierę zawodową i równe z mężczyznami zarobki. Ale co z tradycyjną rolą kobiet? Co z zajmowaniem się domem, opieką nad dziećmi, sprzątaniem czy gotowaniem? Kto w sytuacji, kiedy matka realizuje się zawodowo, przejmuje obowiązki, o których nie da się przecież zapomnieć? Mężczyźni? Ojcowie? A i owszem, coraz częściej możemy zaobserwować nowy model rodziny – kobieta w pracy, a mąż w domu. Zamiana ról niewątpliwie ma swoje konsekwencje – panie zamieniają się w jędze, które biorą na siebie zbyt wiele zobowiązań, a panowie? Tytułowi dranie na kanapie?

Miałam okazję czytać „Jędzę w domu” Cathi Hanauer, w której wypowiadały się współczesne kobiety, które zmagają się z nowym modelem rodziny, który coraz częściej możemy zaobserwować w społeczeństwie. Raz za razem ktoś decyduje się na związek partnerski, równe dzielenie obowiązków zawodowych i tych związanych z domem i dziećmi. Czasem rozwiązanie to wypala, czasem nie, co mogliśmy zauważyć w „Jędzy w domu”. Ale co z mężczyznami? Jak oni zapatrują się na ten nowy model, który zaczyna spychać ich do dziecięcych pokoi i kuchni wypełnionej brudnymi garami i bulgoczącą na kuchence zupą? Właśnie dlatego powstał ciąg dalszy, a raczej przeciwieństwo „Jędzy…”, czyli „Drań na kanapie”, w którym to mężczyźni zabierają głos w tej jakże istotnej sprawie.

Źródło


Tym razem spotykamy się z 27 facetami, którzy wypowiadają się nie tylko na temat nowego modelu rodziny, ale również wolności, ojcostwa, zdrady i rozwodów. Myśląc stereotypowo, wydaje nam się, że to niemożliwe, żeby mężczyźni otwierali się przed publicznością ukazując swoje głęboko skrywane emocje. Przecież faceci są prości jak budowa cepa, więc gdzie tu opcja na gadanie o uczuciach? Oj, mylicie się w swoim bardzo błędnym myśleniu. To, że na co dzień mężczyźni się nie uzewnętrzniają, nie znaczy to, że nie myślą i nie czują. Tutaj mamy świetny dowód na to, że jednak tak jest, bo wypowiadający się w publikacji mężczyźni opowiadają o swoim życiu z niebywałą szczerością i wrażliwością, która zaskakuje. Mój ulubiony tekst, który zadziwił mnie męską uczuciowością, był tekst Elwooda Reida „Nie chciała Wrażliwego Faceta New Age – chciała mnie”.

Jednakże znów pojawia się ten sam problem, który pojawił się w przypadku „Jędzy w domu”. Otóż trudno odnieść realia przedstawione w książce, do tych naszych polskich, zupełnie odmiennych. Bo po pierwsze, model rodziny, w którym to kobieta zarabia, a mężczyzna zajmuje się domem, wciąż jest naprawdę rzadki, przede wszystkim przez to, że nie możemy sobie pozwolić na to, by tylko jeden małżonek pracował – większości społeczeństwa nie stać na taki luksus. A po drugie, w książce w głównej mierze wypowiadają się reporterzy, redaktorzy i freelancerzy, którzy mogą pozwolić sobie na pracę w domowym zaciszu (bądź chaosie) – ilu Polaków pracuje w domu, zarabiając na zleceniach, które napływają nieregularnie? Jak na moje oko, niewielu, przynajmniej w moim bliższym i dalszym otoczeniu. To trochę ujmuje na wartości publikacji, gdyż nie jesteśmy w stanie odnieść jej do własnego życia i do polskich realiów.

Tak więc czyta się przyjemnie, owszem, ale z chęcią przeczytałabym takie publikacje, zarówno wypowiedzi kobiet, jak i mężczyzn, w wersji polskiej – może wtedy łatwiej byłoby nam się utożsamić z bohaterami czy wypowiadającymi się osobami. W żadnym wypadku nie żałuję, że przeczytałam zarówno „Jędzę…”, jak i „Drania…”, bo były to naprawdę wartościowe teksty, dzięki którym poznałam instytucję małżeństwa i rodziny z trochej innej perspektywy – w głównej mierze takiej, której sama nie chciałabym w swoim życiu spotkać, więc teraz wiem, czego się wystrzegać i do czego nie dążyć. Polecam, jako przyjemną, często pełną humoru i wzruszeń, ciekawostkę.

Moja ocena: 6,5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Drzewo Babel 

Droga do Tarvisio - Grzegorz Kozera

Autor: Grzegorz Kozera
Tytuł: Droga do Tarvisio
Seria: Z Wykrzyknikiem!
Wydawnictwo: Dobra Literatura, 2012
Liczba stron: 182
Oprawa: twarda
Seria Z Wykrzyknikiem! – książki, które poruszają czytelnika swoją treścią. Historie, które musisz poznać, bo nie można przejść obok nich obojętnie. Dotychczas w serii ukazały się trzy tytuły: Spektrum Krystiana Głuszki, Przewrotność dobra Jolanty Kwiatkowskiej oraz Droga do Tarvisio Grzegorza Kozery, którą mam okazję dziś recenzować. Last but not least chciałoby się rzec. Z książkami z tej serii było różnie, jedne lepsze, jedne gorsze, wszak różni autorzy, odmienne historie i inne emocje, ale to chyba właśnie Droga do Tarvisio najbardziej mnie zawiodła. Dlaczego?

O tym później. Na początek chciałabym rzec kilka słów o treści, która swoją drogą, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Główny bohater nie czując się na siłach by zawrzeć związek małżeński z obecną partnerką, zostaje przezeń odrzucony, a chcąc uciec od przytłaczającej go rzeczywistości, postanawia wyruszyć w podróż, którą zawsze planował. Czechy, Austria i Włochy, to właśnie tam postanawia się udać. Relacje ze swojej podroży kieruje do ukochanej Mat, którą wciąż kocha, mimo że nie potrafi przekonać się do instytucji małżeństwa, którą traktuje jak zniewolenie, atak na jego wolność i prywatną przestrzeń.

Na swojej drodze spotyka różnych ludzi, w tym czeszkę Lenkę, którzy bardzo powoli uświadamiają mu, co tak naprawdę traci. Bo przecież wciąż kocha Mat, więc dlaczego miałby się z nią rozstawać? Dlaczego ma porzucać coś tak dobrego, co spotkało go w życiu? Ta krótka podróż po Europie to nie tylko wycieczka śladem ulubionych pisarzy czy kompozytorów. W głównej mierze to wędrówka do własnego wnętrza, by zbadać głębię swojego charakteru. I główny bohater wreszcie zaczyna rozumieć, lecz czy to nie będzie za późno?

I cóż jest takiego w wycieczkowaniu głównego bohatera, co miałoby nas zainteresować, zachwycić, poruszyć? No nic. Gdyby nie początek i koniec tej historii, spisałabym ją na straty. A tak został choć cień nadziei. Skąd we mnie te negatywne wrażenia? Bo nie polubiłam bohatera, który jest również narratorem książki, a który nagminnie psioczył i przeklinał Niemców i Austriaków za krzywdy wyrządzone w czasie wojny. Najchętniej pozabijałby ich wszystkich, gwałcił niemieckie kobiety (o tym akurat sam wspomina, to nie mój wymysł), żeby tylko poczuć słodki smak zemsty. Jego ślepa nienawiść była tak denerwująca, że trudno nie odczuwać niechęci do bohatera. Co więcej, w książce jak na mój gust nic się nie dzieje. Owszem, jest w niej morał, żeby korzystać z dobra, które dało ci życie, gdyż potem może być za późno, żeby je docenić, ale co z tego, skoro przez lwią część fabuły łazimy za bohaterem jak przysłowiowy smród po gaciach, ciągniemy się leniwie i bez sensu, żeby dotrwać do zakończenia, które to wszystko ratuje, choć kończy całą historię w drastyczny i smutny sposób. 

Nie przemówiła do mnie ta historia ani trochę. Może komuś innemu przypadnie do gustu leniwe przechadzanie się po czeskich, austriackich czy włoskich ulicach, słuchając wiecznego narzekania na Niemców czy Austriaków, ale dla mnie to najsłabsza książka wydana w serii Z Wykrzyknikiem! nakładem Wydawnictwa Dobra Literatura. Niestety jest w niej zbyt mało momentów, które interesowały mnie bardziej, niż psioczenie i chęć zemsty za czas wojny, tak okrutnej dla wielu niewinnych ofiar – chociażby wątek Mat. Podsumowując, nie jestem w stanie jej polecić. Jeśli jednak macie ochotę, spróbujcie jej na własnej skórze.

Moja ocena: 5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dobra Literatura 

Rowerem w stronę Indii - Robb Maciąg

Autor: Robb Maciąg
Tytuł: Rowerem w stronę Indii
Seria: Poznaj Świat
Wydawnictwo: Bernardinum, 2011
Liczba stron: 260
Oprawa: twarda
Na świecie są tacy ludzie, których nie da się zatrzymać w czterech ścianach betonowych miast, potrzebują przestrzeni, za którą nie boją się gonić, nawet jeśli znajduje się ona tysiące kilometrów od domu i wymaga nie lada odwagi i kondycji, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Jedną z takich osób jest Robb Maciąg, urodzony w 1974 roku Wrocławianin, który po raz kolejny postanowił wybrać się w podróż w stronę Indii. Rowerem! Jednakże tym razem nie sam, a w towarzystwie ukochanej Ani.

Wspólnie przelewali pot i łzy, gdy dziarsko pedałowali przez tereny Turcji, Iranu, Pakistanu i w końcu Indii. Razem dzielili radości i momenty uniesienia, gdy podziwiali fantastyczne krajobrazy, które mogli oglądać z zapartym tchem. Wspólnie pokonywali chwile zwątpienia i głębokiej frustracji, kiedy chce się wszystko rzucić w diabły i uciec do domu, zostawiając problemy za sobą. Razem borykali się z szokiem kulturowym, jednocześnie ciesząc się z nowych przyjaciół, których nie brakowało, a którzy wielokrotnie pomogli im znaleźć nocleg, poczęstowali ciepłym posiłkiem, goszcząc w swoich skromnych domach.




To, o czym opowiada nam Robert Maciąg, to fantastyczny ciąg obrazów, które z każdym nowym zdaniem przewijają się w naszej głowie, niczym na ekranie kina. Bo obrazy te są piękne, czasem nasycone żywymi kolorami (to Indie), a innym razem przytłumione szarością i żółcią pustyni. A do tego wszystkiego okraszone są dodatkowymi atrakcjami – zapachem pysznych dań regionalnych i smrodem brudnych uliczek i świętych krów wałęsających się po mieście. Historia Roberta Maciąga, podróżnika i fotografa z zamiłowania, obfituje w emocje – radość, strach, złość czy frustrację. Czytając wydaje się, że sami jesteśmy towarzyszem podróży Roberta. Ale nie, przecież siedzimy na kanapie, tu w Polsce, a nie w Turcji, Pakistanie czy Indiach…

Osobiście uwielbiam literaturę podróżniczą, książki, które mówią do mnie obrazami – dosłownie i w przenośni. Jeszcze bardziej uwielbiam serię Poznaj Świat wydaną nakładem Wydawnictwa Bernardinum (a zaczęło się od Cejrowskiego), która opowiada fantastyczne historie z różnych zakątków świata, które przyozdobione są przepięknymi zdjęciami, które ułatwiają nam wyobrażenie sobie tego, co właśnie czytamy. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam tak pięknie wydanej serii, która miałaby jeszcze ciekawszą zawartość.

Cieszy mnie ta możliwość podróżowania bez ruszania się z domu i z ciepłej kanapy, bo chyba sama nie znalazłabym w sobie tyle odwagi by jeździć rowerem po całkowicie obcym sobie kraju – za to podziwiam Pana Roberta i towarzyszącą mu Panią Anię. Takie podróże wymagają siły, zaangażowania i wytrwałości, czego mnie niestety często brakuje. To, o czym możemy przeczytać w książce autorstwa Roberta Maciąga, to nie wygodne wycieczki, zabukowany pokój w pięciogwiazdkowym hotelu i drink z parasolką nad basenem. Wręcz przeciwnie, to ogromna harówka wymagająca od człowieka bardzo dużo, ale z drugiej strony dająca z siebie wiele – nie wątpię, że możliwość podziwiania świata z Himalajów jest czymś, co będzie się pamiętać i przeżywać do końca życia. Ja podziwiam tych podróżników i ich opowieści z nudnego miejsca, jakim jest moja kanapa i dziękuję, że dzięki ich historiom mogę zwiedzać świat nie kiwając palcem ;)

Osobiście polecam zarówno całą serię Poznaj Świat, którą mam nadzieję poznać bliżej, jak i książkę Roberta Maciąga Rowerem w stronę Indii – w szczególności osobom, które uwielbiają podróże, zarówno te prawdziwe, jak i te w zakamarkach wyobraźni. Warto!

Moja ocena: 8,5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Bernardinum 

Wywiady bez kitu - praca zbiorowa

Autor: praca zbiorowa
Tytuł: Wywiady bez kitu
Wydawnictwo: Narbook, 2010
Liczba stron: 416
Oprawa: miękka
Wywiadów raczej nie czytam, bo rzadko trafiam na takie, które naprawdę by mnie interesowały. Ale gdy z tyłu okładki Wywiadów bez kitu zobaczyłam takie zespoły jak Coma, Myslovitz czy Happysad oraz wykonawców jak Katarzyna Nosowska i Czesław Mozil, wiedziałam, że zmienię zdanie. Twórcy ukochanej przeze mnie muzyki zabrali głos, dając mi możliwość bliższego poznania zarówno ich skromnych osób, jak i również pracy, którą wykonują. A praca ta okazuje się być niełatwa, gdy w grę wchodzi prawdziwa walka o swoje własne miejsce na rynku muzycznym. Swoje uprzedzenia, co do wywiadów schowałam do kieszeni i czym prędzej zabrałam się za lekturę Wywiadów bez kitu.

Skąd nazwa na taki tytuł publikacji? A stąd, że książka jest zbiorem wywiadów przeprowadzonych przez dziennikarzy niezależnego krakowskiego Radia Bez Kitu i które to wywiady, ukazały się na tegoż antenie, na której nie uraczy się najnowszych hitów, namiętnie katowanych w popularnych rozgłośniach radiowych. Jaką muzykę grają, świetnie można zauważyć po osobach i zespołach, z którymi przeprowadzono wywiady – przed nami rozpościera się scena polskiej (i nie tylko!) muzyki alternatywnej, o której wielu pewnie nie ma zielonego pojęcia. Ale są też tacy, którzy z wielką przyjemnością zasłuchują się w reggae czy cięższych brzmieniach, których nie usłyszy się w żadnym znanym radiu, czy telewizji. To właśnie dla nich przeznaczona jest ta publikacja. Dla ludzi, którzy z chęcią poznają trochę bliżej swoich ulubieńców i idoli.

Dlatego właśnie z taką przyjemnością oddałam się lekturze Wywiadów bez kitu. Książka ta, która jest zbiorem wywiadów z różnymi personami, jest czymś zupełnie odmiennym od tego, co dotychczas czytałam. Ale widząc wspomnianych na początku artystów, nie mogłam odmówić sobie lektury. Bo przecież nie odpuszczę wywiadu z moim ukochanym Rogucem czy członkami ulubionego zespołu Happysad. A co z Vavamuffin, Nosowską, T.Love czy Czesławem? Wywiady bez kitu okazały się must have-must read.

I przeczytałam, bo czytało się przyjemnie, na luzie i z refleksjami. Dzięki tej publikacji mamy możliwość zajrzeć za kulisy polskiej sceny muzycznej, która jest bardzo niełaskawa dla zdolnych artystów, którzy docierają do małej rzeszy odbiorców. Ich płyty nie sprzedają się w milionowych nakładach i tyle, dlatego muszą sobie radzić na własną rękę, o czym opowiadają w przeprowadzanych wywiadach. Ale nie każdy artysta, z którym Radio Bez Kitu przeprowadziło rozmowę, należy do tych młodych, zdolnych, choć niedocenionych. Są też tacy, których słychać w wielkich rozgłośniach radiowych – choćby Myslovitz czy T. Love – choć w ich przygodach również nie brakowało spięć i komplikacji. Ponad 50 rozmów przeprowadzonych w ciągu kilku lat daje nam świetny obraz rynku muzycznego, kondycji politycznej państwa, odbiorców muzyki i jej wartości z perspektywy osób, które mają z nią najbliższą styczność. Dziennikarze poruszają tematy poważne, jak i te błahe, przy których nie sposób ryczeć ze śmiechu (okazuje się, że toaleta jest niezbędnym elementem miejsca, w którym się koncertuje – z oczywistych względów, o których nie omieszkali się wspomnieć członkowie Happysad).

Jedyną wadą tej publikacji jest to, że wywiady w niej zawarte są dosyć stare i w dużej mierze przeterminowane. Obecnie mamy rok 2012, a rozmowy zostały przeprowadzone w latach 2003-20010, a co za tym idzie, wiele informacji w niej zawartych straciły swoją aktualność. Niektóre zespoły się rozpadły, przestały nagrywać, inne zmieniły członków. Szkoda, bo pomysł jest naprawdę fajny, szczególnie dla fanów artystów, którzy mieli okazję się wypowiedzieć w tej publikacji. Może jest szansa na aktualizację wywiadów, kto wie? Ja jestem jak najbardziej za.

W ogólnym rozrachunku uważam, że Wywiady bez kitu są na duży plus, szczególnie, jeśli ktoś odnajduje w gronie artystów swoich idoli i ulubieńców, tak jak to było w moim przypadku. Z niecierpliwością dziecka dobierającego się do świątecznych prezentów, sama dobierałam się do tej książki, dzięki której trochę lepiej poznałam twórców ulubionej muzyki i ich świat, który okazał się być prawdziwą niespodzianką (czy miłą, trudno stwierdzić). Co więcej, nabrałam ochoty na odkurzenie ukochanych kawałków, których dawno nie słuchałam – oj jak mi brakowało tych dreszczy przyjemności podczas słuchania Symfonicznej Comy. Myślę, że warto się zaopatrzyć w Wywiady bez kitu. Bez kitu!

Kliknij, aby powiększyć

< A obok tył okładki, na którym możecie zobaczyć z kim przeprowadzono w książce wywiady - wystarczy kliknąć, by powiększyć zdjęcie i odczytać nazwiska artystów i nazwy zespołów ;)

Moja ocena: 7,5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Narbook 
 

Kupa książek, czyli stos! :)

I znów kolejny miesiąc za nami, niemal środek września, a co za tym idzie, październik zbliża się wielkimi krokami. Ale ciii! Nie mówmy tu o przykrym obowiązku studiowania i konieczności pójścia na uczelnię wraz z początkiem nowego miesiąca, kiedy możemy cieszyć się z ostatnich ciepłych dni lata i tego, co mole książkowe lubią najbardziej, czyli kupy książek zwanej stosem. Osobiście mam zamiar skorzystać z tego, co oferuje nam końcówka najcieplejszej pory roku, wybierając się na krótki urlop z ukochanym, odwiedzając Wisłę i okolice. Co z tego wyjdzie, zobaczymy, wolę nie zapeszać ;) Jeśli dobrze pójdzie, to podzielę się wrażeniami na blogu - po coś jednak ten nowy cykl POZA KSIĄŻKAMI jest ;P

Teraz jednak pora wrócić do sedna, czyli do stosu, a konkretnie stosów dwóch, które prezentuję Wam o tutaj, troszkę niżej ;) Nieodmiennie cieszą moje oczy, dłonie i nochal :D


Wreszcie udało mi się dorwać aparat, więc i jakoś zdjęć znacznie lepsza niż zazwyczaj. Uf!

Do następnych mistrzostw - Eshkol Nevo

Autor: Eshkol Nevo
Tytuł: Do następnych mistrzostw
Tytuł oryginału: World Cup Wishes
Wydawnictwo: MUZA SA, 2012
Liczba stron: 376
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Szukanie różnic między kobietami a mężczyznami sięga setek lat. Poczynając od tych najbardziej oczywistych różnic w fizjologii, by skończyć na tych mniej widocznych, wewnętrznych, czających się głęboko w psychice. Kobiety i mężczyźni są od siebie różni, nie ma się co sprzeczać, warto jednak zauważyć, że przyjaźń wśród nich również jest zupełnie inna. Bo kobiety knują intrygi, gdzieś tam w głębi zazdroszczą sobie wzajemnie, obrażają się i nie powstrzymują się od plotek. A męska przyjaźń? Wydaje się, że ta jest prostsza, mniej skomplikowana. Bo po co trwać w we wzajemnej urazie, jak można sobie dać w mordę i skończyć pić piwo? Po co się obrażać, skoro można trzymać się razem przez lata?

Właśnie taka nieskomplikowana męska przyjaźń połączyła już w czasach szkoły czwórkę chłopaków, którzy dziś ocierają się o trzydziestkę. Amichaj, Ofir, Churchill i Juwal tworzą zgraną paczkę już od wielu, wielu lat. Kamieniem milowym, który ułatwia im odliczanie kolejnych uciekających dni staje się, odbywający się co 4 lata, Puchar Świata. Właśnie podczas jednych z mistrzostw, w 1998 roku wpadli na pewien niezwykły pomysł – każdy z nich spisał na kartce swoje trzy życzenia, które wspólnie odczytają podczas kolejnych rozgrywek Pucharu Świata, by sprawdzić, co udało im się przez ten czas osiągnąć. 

A cztery lata to wystarczająco dużo, by wszystko mogło się zmienić. By to oni sami mogli poznać samych siebie lepiej. Zastanowić się, czego tak naprawdę oczekują od życia, od bliskich i przyjaciół. I każda, nawet najlepsza przyjaźń, która przetrwała lata, musi stanąć w obliczu ciężkich prób. Bo przecież życie to nie tylko wspólne oglądanie meczy i popijanie piwka w dobrym towarzystwie. To także rodzina, praca, kobiety, zdrada, tęsknota, śmierć i pogoń za własnym ja.

Czy czwórce przyjaciół uda się przetrwać ciężkie próby, które zgotował im los? Czy uda im się wspólnie dotrwać do kolejnych mistrzostw, kiedy przyjdzie czas na odczytanie karteczek z ich życzeniami i marzeniami? Ponoć przyjaźń potrafi przetrwać wszystko…

Źródło
Eshkol Nevo, autor książki „Do następnych mistrzostw” został okrzyknięty najlepszym izraelskim pisarzem młodego pokolenia. Na swoim koncie ma wiele innych dzieł, w tym powieść „Homesick”, która otrzymała kilka prestiżowych nagród. Wygląda więc na to, że Nevo to pisarz, którego warto poznać i docenić. Niemniej jednak informacja ta nie powstrzymała mnie od wątpliwości, które towarzyszyły mi, gdy sięgałam po tę lekturę. Patrząc na opis, zastanawiałam się czy książka o czterech facetach lubujących się w oglądaniu meczy, to na pewno my cup of tea. Fanką futbolu nie jestem, więc wątpliwości wciąż narastały. Ale żądza poznania historii prawdziwej męskiej przyjaźni, przedstawiona z perspektywy jednego z bohaterów, wygrała w ostatecznym rozrachunku. I tak w moje ręce wpadła kolejna świetna lektura, której narratorem jest mężczyzna.

Obawiałam się tej książki, na szczęście jedyne, co mnie zaskoczyło to to, że jest naprawdę dobrą i ciekawą lekturą. Wiem, to banały, ale powinniście sami wziąć ją do ręki i przeczytać, by przekonać się o tym na własnej skórze. Miło było poznać świat mężczyzn od środka i to, jak wygląda rzeczywistość z ich perspektywy. Jak zapatrują się na rodzinę, małżeństwo, życie czy też wzajemną przyjaźń, która była fantastyczna. Teraz zaczynam mieć wątpliwości czy to właśnie męska przyjaźń nie jest tą lepszą.

Wciąż obracam się wokół tego pojęcia – przyjaźń – bo właśnie o tym w głównej mierze jest ta książka. Nie o meczach, piwku sączonym wieczorkiem przy telewizorze i panienkach wijących się w pościeli. Nie. Ta powieść jest jak najbardziej na poważnie i właśnie takie problemy porusza. W pewnym momencie autor tak mnie zaskoczył, że zaparło mi dech i nie potrafiłam powstrzymać się od uronienia łzy wzruszenia i odczucia jakiejś niezrozumiałej straty. Zastanawiałam się co teraz będzie, ale chłopaki świetnie sobie poradzili z tą tragiczną sytuacją, która miała miejsce w ich życiu.

Cieszę się, że jednak zdecydowałam się na przeczytanie „Do następnych mistrzostw”. Z jednej strony dlatego, że lubię książki, w których mogę poznać perspektywę patrzenia na świat mężczyzny – ta przekonała mnie, że faceci nie zawsze są zakłamani, fałszywi i źli do szpiku kości. Dzięki niej zrozumiałam, że są jeszcze tacy, którzy naprawdę kochają swoje kobiety, chcą je uszczęśliwiać i to jest dla nich najważniejsze. Z drugiej strony dlatego, że niesie ze sobą głębokie wartości, o których powinniśmy pamiętać w swoim życiu. Kobiety, nie zabraniajcie swoim partnerom męskich wieczorków w gronie najlepszych przyjaciół, bo męska przyjaźń jest czymś naprawdę wyjątkowym, co należy pielęgnować i doceniać. I nie tylko męska – o każdą przyjaźń trzeba dbać i nie poddawać się zbyt łatwo, gdy czas wystawia nas na ciężkie próby.

Kobieto! Mężczyzno! Jeśli masz ochotę na dobrą powieść obyczajową o prawdziwych wartościach, które liczą się w życiu, o sile przyjaźni i o czterech facetach, którzy lubią futbol, sięgaj po „Do następnych mistrzostw”.

Moja ocena: 8,5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa MUZA SA