Autor: Monika FethTytuł: Malarz młodych dziewcząt
Tytuł oryginału: Der MadchenmalerWydawnictwo: Nasza KsięgarniaLiczba stron: 368
Oprawa: miękka
Ilka to nieco zagubiona i zamknięta w sobie, krucha nastolatka. Wraz z Mike’m, swoim chłopakiem, próbuje walczyć z demonami przeszłości, które wciąż i wciąż nawiedzają jej teraźniejsze życie. Gdzieś w zakątkach umysłu bezustannie czają się myśli o tragicznym wypadku jej rodziców, który miał miejsce przed trzema laty, a który na zawsze odmienił jej życie.
Mike wielokrotnie próbował dotrzeć do Ilki, choć zdawał sobie sprawę, że najlepiej będzie zaczekać aż dziewczyna sama się otworzy. Teraz, gdy Ilka zniknęła żałuje, że wie o niej tak niewiele. Pewnego dnia Ilka po prostu znika. Miast wrócić po terapii do swojego chłopaka, przepada jak kamień w wodę. Mike szaleje z niepokoju. Zarówno chłopak, jak i jego współlokatorki, Merle i Jette, rozważają różne opcje, choć tylko jedna wydaje im się w tym wypadku prawdopodobna. Porwanie. Chłopak jest wręcz pewien, że ktoś porwał Ilkę. Tylko kto?
Chłopak na własną rękę postanawia znaleźć swoją dziewczynę. Niestety, aby tego dokonać, będzie musiał wyruszyć w podróż do jej przeszłości, którą tak skrzętnie przed nim ukrywała. Coś poważnego musiało się stać 3 lata temu, skoro ukrywała istnienie swojej matki i brata Rubena. Mike zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę nie zna swojej dziewczyny, a informacje, do których dotrze nie będą należały do przyjemnych.
Gdzie zniknęła Ilka? Czy spekulacje o porwaniu mają jakikolwiek sens? Co Ilka skrywała przez tak długi czas? I dlaczego tak często reagowała płaczem i ucieczką na próby zbliżenia się przez Mike’a? Czy przeszłość znów dała o sobie znać, budząc wszystkie koszmary i niepokoje?
„Malarz młodych dziewcząt” to już druga powieść Moniki Feth. W tym wypadku, tak jak przy „Zbieraczu truskawek”, mamy do czynienia z thrillerem psychologicznym. Trzeba również wspomnieć, że „Malarz…” jest w pewien sposób kontynuacją „Zbieracza…” – znajdziemy te same postacie oraz wzmianki na temat fabuły poprzedniej książki. Przeczytanie poprzedniej części nie wydaje się niezbędne, ale przyjemniej jest znać wszystkie istotne fakty lektury, którą czytamy.
Narracja książki prowadzona jest z perspektywy każdego z bohaterów. Raz widzimy całą sytuację z perspektywy Ilki, raz Mike’a, a raz z perspektywy Jette czy Merle. Nie brakuje również perspektywy tytułowego malarza młodych dziewcząt, co uważam za zaletę – fabuła zyskuje nieco więcej smaku, gdy spojrzymy na akcję oczami sprawcy, a nie tylko ofiary. Czasem można się pogubić w tych przeskokach, ale dzieje się to bardzo rzadko i nie stanowi to dużego problemu.
Spodobał mi się pomysł na fabułę – główna bohaterka, która skrywa tajemnicę swojej przeszłości. Autorka powoli karmi nas nowymi informacjami, co sprawia, że chce się wiedzieć więcej i więcej. Już pod sam koniec byłam tak bardzo ciekawa, jak zakończy się cała ta historia, że nie sposób było się oderwać.
Niemniej jednak jestem nieco rozczarowana. Po pierwsze, brak w niej zwrotów akcji. Fabuła mimo wszystko ciągnie się leniwie i na krótki moment wybucha w punkcie kulminacyjnym. Dosłownie na parę stron, a dla mnie to stanowczo za mało. Skoro Autorka przez tyle czasu wprowadza nas w atmosferę tajemnicy to oczekuję czegoś więcej, jakiegoś porządnego zakończenia całego historii. Czegoś, co sprawiłoby, że oczy wyszłyby mi z niedowierzania i przerażenia. A tutaj tego brak. Ot, stało się. Historia się rozwiązała, bez szczególnego „boom”. Do tego wszystkiego brak zakończenia. Mamy punkt kulminacyjny, a potem nic, co mnie bardzo, bardzo rozczarowało. Myślę, że z całej tej historii i nietypowego pomysłu – kazirodcza miłość – można wycisnąć dużo więcej.
Uważam, że jest to przyjemna lektura, na którą można się skusić, bo dzięki swojej fabule i treści, jaką zawiera staje się nietypowa. Niestety, zakończenie, a raczej jego brak, i krótkie rozwinięcie akcji w punkcie kulminacyjnym uważam za rozczarowujące.
Moja ocena: 6/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu www.amanita.pl