Strony

koniec kamykowej czytelni

Ciężko jest odpuścić coś, na co pracowało się kilka dobrych lat. Ciężko, bo włożyło się w to wiele czasu, pasji, energii, zaangażowania. I co, teraz za jednym kliknięciem to wszystko ma wpaść gdzieś do czarnej dziury internetowego niebytu? Wszystkie te wystukane na klawiaturze słowa mają zniknąć? I tak, i nie. Bo bloga nie trzeba zamykać, ale z całą pewnością trzeba zamknąć jakiś konkretny rozdział w swoim życiu. Bo nie ma sensu na siłę, uparcie i kurczowo trzymać się czegoś, co już nie daje mi przyjemności, nie widzę w tym sensu, nie widzę też poprawy na przyszłość. Próbowałam, sami zresztą widzieliście ostatni post i próby powrotu, ale prawda jest taka, że mało kto chce już czytać rozwlekłe recenzje książkowe, których pełno w internecie. Trzeba mieć jakąś iskrę w sobie, żeby zatrzymać przy sobie ludzi. Bo pisanie do szuflady nie ma sensu, przynajmniej dla mnie. Nie umiem, nie chce mi się, nie będę. Teraz ludzie wolą oglądać vlogi, a w tym kierunku póki co nie mam odwagi iść. Więc zostaje opcja najtrudniejsza, zamknąć rozdział kamykowej czytelni w swoim życiu.

Okej, może brzmi dramatycznie. Ale prawda jest taka, że wcale się z Wami nie żegnam na zawsze. Nie usunę bloga (przynajmniej nie dziś), bo naprawdę szkoda mi tych wszystkich napisanych postów, recenzji, wciąż ma to dla mnie ogromne znaczenie, bo poświęciłam na to kilka dobrych lat (2 września bodajże stuknie 5 rocznica!), więc ta opcja zdecydowanie odpada. Moje teksty wciąż będą krążyć gdzieś po internetach (#sorrynotsorry). Ale! Nie będzie już pisania recenzji, a przynajmniej nie w takiej formie, jak to dotychczas miało miejsce. Może, od czasu do czasu, skrobnę coś na temat książki, która szczególnie mnie poruszyła, żeby dać Wam znać, że jest coś, na co warto zwrócić uwagę, ale to tyle. Żadnych klasycznych wstępów, rozwinięć, zakończeń. Będzie moje widzimisię. O ile w ogóle zbiorę się do realizacji mojego planu reanimacyjnego.

Ano, bo mam w głowie plan reanimacyjny tego miejsca. Bo chcę dalej pisać, niekoniecznie o książkach, ale tak w ogóle. Zawsze miałam potrzebę uzewnętrzniania się w jakiś sposób, pisania przede wszystkim chyba, często o wszystkim i o niczym (swoją drogą to właśnie takiego bloga założyłam najpierw, jeszcze przed Kamykową Czytelnią, który wciąż gdzieś wisi na blogspocie), więc mam nową wizję, co tu można uradzić, żeby nie tracić czasu, który poświęciłam na inny projekt. Co z tego będzie? Nie wiem. Ostatnio moje ambitne plany nie zawsze wychodzą tak, jak sobie to obmyśliłam, często nawet ich nie zaczynam, bo nie mam siły, motywacji, chęci. Ciężko zabrać się do czegoś, kiedy wstajesz rano zmęczona jak po powrocie z pracy albo i gorzej. Więc no, bywa różnie. 

Nie obiecuję Wam niczego. Nie obiecuję, że za miesiąc będzie tu inaczej, będę pisać regularnie, będzie fajnie. Nie. Niczego Wam nie obiecuję. Jedyne, czego jestem pewna na ten moment to to, że zamykam pewien rozdział w swoim życiu i jest nim Kamykowa Czytelnia. Koniec z dotychczasowym wyglądem bloga. Koniec z dotychczasową formą. 

Koniec z Kamykową Czytelnią..

Ale! Jest światełko w tunelu, że jeszcze się tu spotkamy :) Póki co szukajcie mnie tutaj:

Niepokojąca trylogia o Marze Dyer Michelle Hodkin [2015]


Rzadko kiedy czytam serię tom po tomie. Prawdę powiedziawszy, prawie nigdy. Może kiedyś robiłam to częściej, walcząc o każdą kolejną część w bibliotece, ale od dłuższego czasu, gdy mogę pozwolić sobie na kupno całej serii, zazwyczaj kończy się na tym, że rozbijam sobie przyjemność na dłuższy czas i dawkuję sobie wrażenia. W rezultacie czytam kilka/kilkanaście serii jednocześnie. Czy to dobrze, czy to źle, ciężko stwierdzić - co kto lubi. Niemniej jednak na dzień dzisiejszy, nie czytam serii tom po tomie. Zazwyczaj robię sobie przerwę na inny tytuł i wracam, gdy zatęsknię za bohaterami cyklu. Inaczej było w przypadku trylogii Michelle Hodkin, którą zdecydowałam się czytać jednym ciągiem, bo najzwyczajniej w świecie nie mogłam się powstrzymać.

Dziś wyjątkowo zdecydowałam się na to, żeby napisać o całej serii, a nie o poszczególnych jej tomach. Prawda jest taka, że zawsze drażniło mnie rozbijanie cyklu na osobne teksty, bo ciężko pisze się o danym tytule, nie zdradzając szczegółów z poprzednich części. Po co więc narażać siebie na gniew tych, którzy natknęli się na spoilery? Po co klepać non stop o tym samym, skoro można zgrabnie podsumować całość? Dlatego właśnie dziś możecie poczytać o całej trylogii Michelle Hodkin. Bez spoilerów. Mam taką nadzieję!

Może się wydawać, że seria zaczyna się w bardzo oklepany i schematyczny sposób. Ot, dziewczyna budzi się nagle w szpitalu, oczywiście nie wie, co tam robi i jak się tam znalazła wie tylko tyle, że coś jest nie tak, choć nie pamięta co. Nic oryginalnego, powiecie i będę musiała przyznać Wam rację. Na szczęście z każdym kolejnym rozdziałem schematy możemy schować do szafy, gdzieś głęboko za starymi futrami babci, o których nikt nie chce pamiętać. Miałam pewne obawy, gdy wrzucałam do sklepowego koszyka całą serię o Marze Dyer, bo wiązało się to z ryzykiem, że seria okaże się być kompletnie nietrafiona i kiepsko wydane pieniądze na zawsze pozostaną smutnym wspomnieniem. Na szczęście okazało się, że podjęte ryzyko było jak najbardziej opłacalne, bo trafiłam na cykl, który połknęłam bez tchu.

@kamykowy_kamyk
Nie spodziewałam się tylu zwrotów akcji, tylu momentów, które były dla mnie kompletnym zaskoczeniem, nie wspominając już o finale tej historii, którego nie sposób było przewidzieć. Fabuła meandruje od nadprzyrodzonych zdolności, przez choroby psychiczne aż do niesamowitych naukowych odkryć. Istna mieszanka wybuchowa, która kładzie na łopatki przez wszystkie trzy tomy. Do tego jeszcze słodka nutka romansu, tak dla uprzyjemnienia lektury (nie martwcie się, nie jest to przesłodzona historia miłosna, po której poczujecie niesmak w ustach) z dodatkiem mrożącego krew w żyłach kryminału. Momentami zastanawiałam się, czy to wszystko nie pryśnie w jednej chwili, zniknie iluzja i okaże się, że cała ta smacznie wyważona historia była tylko wymysłem głównej bohaterki (na pewno widzieliście Wyspę tajemnic z Leonardo di Caprio, więc domyślacie się, co mam na myśli).

Oczywiście, nie jest idealnie. W fabule pojawia się wiele luk, które chciałoby się wyjaśnić, a co do których nie padają odpowiedzi nawet w finalnym rozdziale i człowiek pozostaje z pustymi rękami, a przecież chciałby wiedzieć. Dialogi między bohaterami też nie zawsze zachwycają, gdyż są momenty, kiedy trącają naiwnością i infantylnością (na szczęście w głównej mierze jest to cięty dowcip i dawka zaskakujących emocji). Da się również wyczuć różnicę między każdym z tomów - ciężko utrzymać jest historię na jednym, równie wysokim poziomie przez wszystkie trzy tomy, nie oszukujmy się. Niemniej jednak w ogólnym rozrachunku historia Mary Dyer, dziewczyny, która z niewiadomych nam na początku przyczyn znajduje się w szpitalu nie pamiętając ani chwili ze swojego dotychczasowego życia, wypada na duży, duży plus. Dawno nie czytałam tak niesamowicie intrygującej i niepokojącej książki, a tutaj trafiła mi się cała seria! Tak jak już wcześniej wspominałam, fabuła pełna jest zwrotów akcji i zaskakujących momentów, które wgniatają w fotel. I najlepsza w tym wszystkim jest puenta! 

Podjęłam ryzyko i kupiłam całą serię w ciemno. Cieszę się, bo dzięki temu trafiłam na niesamowitą serię, którą chciałabym zobaczyć na dużym ekranie. Polecam!

Jak ten czas leci, czyli 4 urodziny bloga!

źródło
Aż ciężko mi uwierzyć, jak ten czas szybko leci. To naprawdę już 4 (słownie: czwarte) urodziny bloga! Cztery lata z Kamykową Czytelnią. Cztery lata blogowania, pisania, czytania. Piękny wiek! Po cichu życzę sobie następnych czterech, a potem znów i znów. Bo dobrze mi tutaj. Mimo wielu wzlotów i upadków. Mimo wielu chwil zwątpienia. Zawsze wracałam, bo uwielbiam to miejsce i moich czytelników - to dzięki Wam udało mi się tyle wytrwać! 

A prócz kolejnych lat stażu, czego bym sobie życzyła? Wytrwałości i sumienności. Ogromu przyjemności z tego, co robię. Wiernego grona czytelników, które będzie wpadać na bloga i czytać moje wypociny. Ludzi dyskutujących, z wielką pasją. Życzę sobie również więcej czasu, choć wydłużyć dobę będzie ciężko. Życzyłabym sobie, żeby kolejne lata z Kamykową Czytelnią były równie dobre, jak te, które minęły. Albo nawet lepsze.

Cieszę się, że założyłam tego bloga i udało mi się tyle wytrwać. Cieszę się, bo jest to dla mnie wielka frajda, jeszcze większa, gdy widzę, że innym również się to podoba i mogę z nimi dzielić się moją pasją i radością. Oby tak dalej, tego sobie życzę :)

A wszystkich Was czytających i po cichu odwiedzających mojego bloga, zapraszam do świętowania - wypijcie dziś zdrowie Kamykowej Czytelni! :)